sobota, 29 grudnia 2012

Tatry

W tym roku mieliśmy problem z pojechaniem na wakacje. Tato cały czas zajęty, w rozjazdach… Nawet nad morzem pracował, ledwie wieczorami towarzyszył nam na basenie. Postanowiłam wykupić grupon i postawić moją rodzinę przed faktem dokonanym. Tym razem padło na Tatry. Tato bez pracy, laptop w plecaku, telefon poza zasięgiem…
Rezerwując termin na koniec listopada miałam cichą nadzieję, że będzie już śnieg. Chciałam pokazać Tygryskowi zimę z prawdziwego zdarzenia, marzyłam o sankach i zjazdach z górki na pazurki. Aura sprawiła nam jednak niespodziankę. Dała nam kilka dni w Tatrach z fantastyczną pogodą, bez dzikiego tłumu na suchych szlakach. Do tego doliczmy hotel przy Krupówkach, w samym środku, a w nim wyśmienitą kuchnię. Wzięłam nawet menu i żartowałam z obsługą, że raz w tygodniu DHL-em będziemy zamawiać obiad. Wszystko cokolwiek podano do stołu było nie dość, że fantazyjnie ułożone, z barwnymi dekoracjami to dodatkowo przepyszne! Mniam!
Po drodze do Zakopanego odwiedziliśmy naszych znajomych, którzy mają córcię rok młodszą od Tygryska. Dziewczyny doskonale się bawiły a my… My padliśmy! Kiedyś to potrafiliśmy przegadać całą noc siedząc przy kominku, tym razem pooglądaliśmy zdjęcia, potem film… Kominek się palił, my przysypialiśmy, dziewczyny przestawiały obok pokój do góry nogami. Nawet z najwyższej półki wydobyły ubrania, wymalowały sobie buzie i bawiły się w modelki…
Po śniadaniu ruszyliśmy dalej. Zakopianka, jak Zakopianka. Brak drugiego pasa na szczęście nie dał się nam we znaki. Nawigacja zaprowadziła nas na środek Krupówek, nawet tam wjechaliśmy autem ku uciesze tubylców, którzy wskazali nam hotel i wytłumaczyli jak do niego dojechać. Hotel nas mile zaskoczył, kuchnia każdego dnia drażniła podniebienie… A oponki rosną!
Pierwszego dnia „zwiedzaliśmy” Krupówki. Dosłownie! Włóczyliśmy się między straganami, między stertami oscypków, skór, kapci i chińszczyzny wszelakiej. Każdy zachwalał swój towar, a my tylko oglądaliśmy!
Wieczorem Tygrys szalał na basenie, ja w bąbelkach, tato w saunie. Kolacja…
Po obfitym śniadaniu udaliśmy się do Muzeum Tatrzańskiego. Tym razem mieliśmy fuksa, dziś zwiedzanie za darmo. Ale „chamstwo i góralska muzyka” już pokazały nam swoje oblicze. Znudzona pani zatopiona w gazecie z ociąganiem udzielała zdawkowych odpowiedzi na nasze pytania dotyczące eksponatów. W końcu to ona po to tu jest, aby się nami zajmować a nie rozwiązywać krzyżówki!
Po muzeum udajemy się na Gubałówkę. W kolejce Tygrys zaprzyjaźnia się ze zbójnikiem! Rozmawiamy i opowiadamy o naszym mieście. Rozbójnik opowiada o mentalności tubylców… Potem za darmo Tygrysek ma sesję fotograficzną z harnasiem, inni żądają 5 PLN za zdjęcie z owieczką i z innym jakimś koszmarkiem wykonanym ze sztucznego futerka. Koszmar!!! Rozbójnik wygląda dobrze, ale reszta koszmarków z napisem ZAKOPANE 2012 jest kiczowata! Po miłym pożegnaniu my udajemy się na spacer, harnaś służy swoją osobą innym turystom a słońce oświetla nam szczyty tatr. Pogoda jest nader dla nas łaskawa. Przed zjazdem na dół Tygrysek jeszcze raz spotyka się z rozbójnikiem, pokazuje mu kamienie, jakie znalazł na ścieżce, robimy ponownie zdjęcia i idziemy pojeździć na saneczkach. Jakoś udaje się przekonać Madzię, że może zjeżdżać tylko z nami. Z tatą zjeżdżało mu się chyba lepiej, bo ze mną była cały czas walka o drążek!
- Mamo! Ty źle to robisz! Do przodu! Szybciej! Nie hamuj! Tato wie jak to trzeba robić…
Dziś marzył się nam pstrąg. Zjadamy obiad na mieście, taki sobie jak za te pieniądze i postanawiamy, że nic więcej poza naszym hotelem nie jemy! Szkoda żołądka i kasy!
Po basenie udajemy się na kolację. Znowu delicje! Dla Tygryska kucharz przygotował spaghetti z klopsikami z cielęciny! Pychota! Tygryskowi tak to smakowało, że dziewczyna pobiegła do kuchni do kucharza, aby osobiście mu podziękować za tak pyszne jedzenie. O dziwo, mała dziewusia dociera do szefa kuchni i od tej pory ma u niego fory, niemniej zamiast próbować różnych pyszności postanawia do końca pobytu jeść tylko pierogi z jagodami…
Kolejny dzień wita nas wspaniałą pogodą. Postanawiamy pojechać na Kasprowy Wierch. Szczęście nam dopisuje! Wyjeżdżamy na szczyt a tam słoneczko oświetla nam szczyty. Robimy zdjęcia niczym do albumu. Tygrys skacze po szlaku jak kozica. W zasadzie nieopodal szlaku siedzi w trawie stado kozic, nic sobie z garstki turystów nie robi. Madzia cieszy się z tych „Kuźnic”, ochoczo nam towarzyszy w spacerze po grani, pięknie pozuje do zdjęć, ale w pewnym momencie postanawiamy zejść szlakiem do Doliny Gąsienicowej, aby ponownie wdrapać się na Kasprowy i zjechać kolejką do Kuźnic. Pech chciał, że w momencie, w którym negocjowaliśmy zejście w dół z naszą turystką na Przełęczy Liliowej, minęła nas grupa zapaleńców, która obrała sobie za cel Świnicę… Żadne argumenty nie docierały do Madzi, że my tam nie możemy iść… Zapłakany Tygrysek argumentował:
- Przecież dobre mam buty! Mam buty „kozakowe” i dam radę tam wejść…
Objuczony kamieniami Tygrysek w końcu dał za wygraną i zaczął za nami schodzić w dół. Nijak nie dał sobie wyperswadować, że kamienie niesione na rękach to nie jest najlepszy pomysł. Na szczęście, gdy któryś raz z kolei naręcze kamieni rozsypało się po szlaku, zrezygnowany Tygrys odpuścił, dwa najładniejsze (spore!) zapakował z tatą do plecaka i raźno ruszył w dół. Niestety pogoda zaczęła się załamywać. Szybko za słońca trafiliśmy w chmurę i nasze ponowne wdrapywanie na szczyt nie było już takie sielankowe. Ja wyziewałam, dosłownie, wyziewałam ducha. Co jakiś czas Tygrys się zatrzymywał i wołał do mnie z góry:
- Mamo! Wyzionęłaś już ducha?? Już mamo???...
Aby przyspieszyć nasz marsz tato wziął na barana Madzię i jakoś we mgle dotarliśmy do kolejki, aby ostatnim zjazdem zjechać na dół.
W hotelu w windzie spotkaliśmy sympatycznych ludzi, którzy mieli pięknego syna. Od razu z mamą chłopca chciałyśmy zeswatać nasze dzieci. Na to Tygrysek się obruszył:
- Nie! Ja nie mogę! Ja kocham Kajetana! Tylko za Kajetana wyjdę za mąż!
Tak, więc zięć jak marzenie przemknął mi koło nosa! Próbowałyśmy z mamą urodziwego chłopca jeszcze kilka razy namówić Madzię, aby chociaż pobawiła się z kawalerem na basenie, ale wierny Kajetanowi Tygrysek nawet o tym nie chciał słyszeć…  
Kolejnego dnia udało się nam pokazać Tygryskowi Morskie Oko. Naszym skrzypiącym autem pojechaliśmy na Łysą Polanę, tam po opłaceniu parkingu wsiedliśmy (o zgrozo!) na wóz ciągnięty przez konie. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś moja rodzina będzie korzystała z tego typu „atrakcji”.
W sposób maksymalnie leniwy dotarliśmy do schroniska. Spokojnie wypiliśmy herbatę, zjedliśmy kanapki i postanowiliśmy obejść staw dookoła. Jak zwykle Tygrysek był w swoim żywiole. Dokazywał i szalał! Były nawet momenty, że o mały figiel nie wykąpał się w akwenie!  W pewnym momencie tato postanowił wdrapać się nad Czarny Staw a ja z Madzią miałam spokojnie dotrzeć do schroniska i tam na niego miałyśmy czekać! Ale, jak tylko tato zniknął za krzakiem, zrozpaczony Tygrysek pobiegł za nim i zalany łzami wrzeszczał, że on też tam chce iść… I poszedł!
Ja na rozwidleniu szlaków czekałam, mijali mnie turyści i:
- I co zrezygnowała pani z podejścia?? Ta mała w różowej czapeczce nieźle sobie radzi…
- Da radę wdrapać się na sam szczyt??
- Oczywiście! Da radę!
Inni:
- Wspaniale pozuje tacie do zdjęć! I buzia wcale jej się nie zamyka!
Albo:
- Mają jeszcze 10 minut do końca, wejdą!
Lub:
- Już wracają!
I było to dla mnie bardzo miłe czekanie. Z każdym przechodniem porozmawiałam! Normalnie, tak jakbym miała wypisane na czole, że ta papla w różowej czapeczce to moja Papla! Jako ostatni na szlak wyruszyło małżeństwo z trzyletnią paplą niesioną w nosidełku i potem jak się okazało, ta mała Papla z rodzicami towarzyszyła nam w drodze powrotnej. Poznaliśmy się i wspólnie po ciemku w nikłym świetle latarek sunęliśmy do parkingu. 3, 5 letnia Emilka i ponad 6 letnia Madzia dosłownie nie dopuszczały nas do głosu. Podzieliliśmy się resztkami jedzenia i doskonałych humorach, szczęśliwie dotarliśmy do naszych samochodów.
Następnego dnia wstajemy jak zwykle rano, ale tym razem z lekkim ociąganiem. W końcu to niemożliwe, aby przywitał nas kolejny bezdeszczowy dzień. To koniec listopada i taka pogoda???  Za oknem słonce walczy z chmurami, wieje halny, jest ciepło, tak ciepło, że mamy nadzieję, iż uda nam się zobaczyć jedną z dolin w Tatrach. Tym razem wyruszamy do Doliny Kościeliskiej. Ledwo opuszczamy samochód a tu obok stoi „baca” i żąda za parking, nie ma żadnych negocjacji. Kilka kroków dalej zatrzymujemy się przy bryczce, Tygrys pragnie pojechać koniem do doliny. W dolinie jest prosta trasa, więc chcielibyśmy zaoszczędzić kasę, ale Madzia bardzo pragnie przejechać się konikiem. Trudno, udaje nam się wynegocjować 140 PLN za kurs i wsiadamy do bryczki. Koszmarnie dużo, ale zwiedzanie kosztuje. Oskubani z kasy, w ciasnej bryczce odbywamy wątpliwą przyjemność przejażdżki w głąb doliny.
Po opuszczeniu pojazdu możemy rozprostować nogi i pozwiedzać dolinę. Odbijamy w bok do Wąwozu Kraków. Tygrys jest w swoim żywiole. Skacze jak kozica po kamieniach, wspina się na skały, w końcu ucieka na drabinę.
- Madziu, stop! Wracaj! – Nie działa.
Za Madzią wspina się tato. Przy pomocy łańcuchów docierają do Smoczej Jamy. Tato zrzucił plecak pędząc za dzieckiem a teraz musi się wrócić po latarki, bo Madzia koniecznie chce wejść do jaskini. Sytuacja zrobiła się dramatyczna, ja stoję na dole, tato twierdzi, że muszą z Madzią przejść przez jaskinię i podążyć szlakiem jednokierunkowym dalej na polanę i z powrotem do doliny. Po negocjacjach postanawiamy, że Madzia stoi na skale przy jaskini, tato wraca się po latarki, oni idą przy pomocy łańcuchów dalej a ja doliną wychodzę im naprzeciw. Tato po chwili zawrócił. Madzia miała przykazane, że nie wolno się jej poruszyć, tym bardziej ani iść do przodu ani schodzić w dół. Tylko tato miał się opuścić, zabrać plecak i wrócić do Madzi. Jednak Madzia postanowiła pokazać światu, że i ona potrafi samodzielnie zejść przy pomocy łańcuchów ze skały. Widząc to wkurzyłam się!
- Tato! Wracaj! Madzia za tobą idzie!
Tacie udało się wdrapać powrotem do Madzi nim ta zleciała po skale w dół, po czym powoli i bezpiecznie sprowadził niesubordynowane dziecko do wąwozu. We mnie się gotowało. Ledwo Madzia stanęła na ziemi wypaliłam:
- Madziu, co miałaś obić?!
- Czekać na tatę…
- Więc dlaczego nie czekałaś! Dlaczego sama schodziłaś ze skały??
- Mamo! Bo ja się bałam smoka! Usłyszałam takie jego posapywanie i chciałam uciec!
- Madziu, czy ty widziałaś kiedyś smoka??
- Tak w książkach!
- W bajkach!
- Mamo! Ale tam był smok! Naprawdę!
- Madziu! Nie wymyślaj! Nie wolno w górach tak się zachowywać. Uciekłaś na szlak, wspięłaś się do jaskini i nie poczekałaś na tatę! Nic się nie słuchasz! To nie jest szlak dla dzieci! Tu jest stromo! To…
- Mamo, czy ty chcesz mi powiedzieć, że ja się do tego nie nadaję!?
Szczęka mi opadła! Jak wytłumaczyć Tygrysowi, że dorośli giną w Tatrach, doświadczeni ludzie za malutki błąd płacą życiem a co dopiero taki Tygrys, nawet nie posiadający odpowiedniego obuwia, nonszalancko zachowujący się na szlaku.
Po burzy Tygrysek przyrzekł, że teraz będzie się słuchał i będzie już grzeczny. OK.! Poszliśmy dalej. W schronisku na Ornaku wypiliśmy herbatkę, zjedliśmy kanapki i ruszyliśmy z powrotem. Taka monotonna droga nudziła się dziecku. Tygrys jednak zachowywał się wzorowo, miał obiecane podejście do innej jaskini, pod warunkiem, że będzie grzeczny. Jedynie Marudził:
- Mamo! Czaruj mamo, żeby była Emilka! Przecież jesteś czarownicą! Zaczaruj, aby oni tu byli!
Za dobre sprawowanie Tato z Tygrysem wybrali się do Mylnej, ja miałam na nich czekać w dolinie. Trasa miała być krótka, zaledwie 15 minut – tak się przynajmniej wydawało. Niemniej po 20 minutach to na szlaku zamiast Tygryska z tatą pojawiła się Emilka z rodzicami! Chcieli iść do schroniska, ale jak nas spotkali to postanowili, że dalszą cześć dnia spędzą z nami. 
Czekaliśmy razem… Trochę to trwało! Jak przystało na „Mylną”  Tato z Tygryskiem zabłądzili w jaskini, tym razem dziecko zachowywało się wzorowo, pomagało tacie odnaleźć drogę i wspólnymi siłami dotarli do czekającej na nich niespodzianki. Emilka i Madzia były wprost wniebowzięte! Otwarły swoje paple i cały czas gadały! Tym razem ich wielka sympatia do siebie nawzajem przebiegała dosyć burzliwie! Kłóciły się nawet o kolor światła latarki! Mieliśmy w sumie trzy latarki, one cały czas krążyły między dziewuszkami, my dorośli wymienialiśmy się doświadczeniami, ciastem, jedzeniem i czasami pękaliśmy ze śmiechu, gdy nagle podbiegała do nas mała gwiazda i ze łzami w oczach komunikowała:
- A jej latarka świeci żółtym światłem! Ja nie chce tej, ta jest za jasna!
Po zakończeniu wędrówki, dziewczyny nie potrafiły się rozdzielić, jedna za drugą długo płakała…
Kolejny, ostatni dzień minął nam na zakupach. Późnym popołudniem ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Na dworze padał już deszcz, w górach sypał śnieg…

Tak się jakoś składa, że podczas świąt spotykamy się w gronie przyjaciół i „chwalimy” się wakacjami, dziećmi, całym minionym rokiem. Cieszymy się wzajemnie z tego, co nam się udało osiągnąć! My opowiadaliśmy o Tatrach, zresztą, wszyscy zebrani to miłośnicy Tatr. Wszyscy kochamy Tatry. Dyskusja była wspaniała, bo nasza tegoroczna relacja była na świeżo! Dzieci nam podrosły. Miniony rok obfitował w wiele przygód. Przy suto zastawionym stole udzielono mi porad odnośnie kształcenia Tygryska, co ma opanować a co mu należy darować. Jak zwykle byłam pod wrażeniem zdolności kulinarnych Beatki, niesamowitej gracji Kasi, która w pięknej czarnej sukience z koronki poruszała się niczym królowa, bawiliśmy się modliszką Bartka… Byłam pod wrażeniem oczytania dorastających kawalerów… I w ogóle, zastanawiałam się, jak moi znajomi mają na wakacjach czas na przeczytanie tylu książek??? Normalnie, nawet potrafią określić czy dany Nobel należy się słusznie, czy też autor ma lepsze i gorsze pozycje.
Muszę kupić sobie taki „kindle” i dostanę od nich pozycje godne uwagi, może w przyszłym roku nadgonię zaległości, zresztą będę miała tylko najlepsze pozycje do czytania!
Ale był też i smutny akcent. Mamę Konrada choroba przygniata mocno do ziemi, myślę, że to ostatni raz ją widziałam. Takie mam wrażenie…
I… I kolejny rok nam minął, a my tylko spotkaliśmy się w tym gronie jak zwykle na kolacji w drugi dzień świąt. Co my robimy, że czas umyka a my nie mamy czasu na większą ilość spotkań?? Dobrze, że chociaż są te święta, że możemy na chwilę się zatrzymać i wymienić doświadczeniami z bliskimi!  Dobrze, że mamy takich bliskich!