piątek, 24 stycznia 2014

Nad morzem po odporność


Po chorobie Tygryska postanowiłam wywieźć go nad morze. Pani wychowawczyni się zgodziła, zapisała nawet w zeszycie kontaktowym, jaki materiał będzie obowiązywał dziecko po powrocie z wypoczynku… No tak, jest szkoła, więc laba skończona. Tym razem trafił się grupon do hotelu Aurora w Międzyzdrojach.
W sobotę rano wyruszyliśmy nad morze. (Pogoda… Zima roku 2013/2014 jest wyjątkowo łagodna. Piękny słoneczny dzień. Temperatura – plus 10 stopni Celsjusza.) Droga umykała nam szybko. Słuchaliśmy „Gry o tron”. Nie mam pojęcia jak sobie radzi tata za kierownicą. My słuchając przenosimy się w inny wymiar… A gdy padają słowa „ idzie zima” – powieki bezwiednie opadają. Niemniej nasz wprawny kierowca dowiózł nas bezpiecznie do celu. Okazało się, że mieszkamy w samym centrum kurortu. Ledwo przyjechaliśmy na miejsce to już pognaliśmy na molo i na plażę. Tygrys kocha nasze morze. Nie zraża go zimno! Co jakiś czas pytał:
- Kiedy wejdziemy do wody??
- Jak tylko się do tego przygotujemy!
- Mogę wejść dotąd?? (Tygrys pokazuje pas.)
- Po pas?? Dobrze! Jak dasz radę to dobrze! – Odpowiadam zaskoczona zapędami mojego dziecka.
I rzeczywiście, od początku mieliśmy postanowienie, że jeżeli tylko zdążymy, zanurzymy w Bałtyku nogi… Zobaczymy, czy nam się to uda??? To znaczy tato i Tygrys, bo mama, nawet za dopłatą do Bałtyku nie wchodzi, nigdy, nawet jak z nieba leje się żar!
Obiadokolacja jest miedzy godziną 17 – 19. Uuuu… Trafiliśmy na dobrą kuchnię. Chyba najlepszą jaką do tej pory jedliśmy nad naszym morzem. Obżeramy się do granic możliwości. Do pełnych brzuszków dodajemy kolejnego ptysia. Pyszne są!
Po kolacji idziemy na basen… Tygrysek nie może pływać, bawi się z innymi dziećmi w brodziku. Wieczorem po kąpieli młócimy telewizor. Skaczemy po kanałach w zasadzie niczego nie wybierając.

Niedziela…W niedzielę budzi nas telefon parę minut po siódmej… Dodajemy sobie jeszcze pół godziny i wstajemy, bo „szkoda dnia”. Nawet nie mogę zjeść do końca śniadania, bo tato nas popędza:
- Idziemy już?!
Wkurzyłam się! Ja przyjechałam tu wypocząć a nie biegać jak pies z wywieszonym językiem! Nadyrdałam na niego! Mam nadzieję, że do końca wyjazdu zwolni i trochę wypoczniemy. Może nie zobaczymy wszystkich atrakcji okolicy, ale wypoczniemy!
Po nagadaniu tacie wyruszamy na spacer wzdłuż plaży. Dziś chcemy zobaczyć z bliska wybrzeże klifowe. Zaopatrzyłam się w reklamówkę pieczywa aby Madzia mogła pokarmić mewy. Tą niespodzianką sprawiłam jej ogromną radość. Dziecko uwielbia jak ptaki łapią w powietrzu kęski bułki.
Sporo ludzi spacerowało wzdłuż wybrzeża. Na tym tle wyróżniał się jednak mój Tygrysek!  Wesoło szczebiotał, wyławiał muszelki z wody, biegał w tę i z powrotem. Nic sobie nie robił z przestróg, że zamoczy buty… Ręce miał lodowate, mankiety kurtki mokre, buty pełne piachu – ale był w swoim żywiole! Jak tylko pojawiły się schody – pierwszy na nie się wdrapał! Poczytaliśmy drogowskazy. Na Kawczej górze było już jękniecie o jedzenie. Bułka zniknęła jak należy! Kolejną atrakcją miała być zagroda żubrów. Niestety była zamknięta. W zamian poszliśmy zobaczyć byłe stanowiska artyleryjskie na Białej Górze. Przez piękny bukowy las ścieżka wiodła zakosami wokół pozostałości po dawnych urządzeniach. Kiedyś szkolili się tu młodzi chłopcy, potem Niemcy bronili stąd wybrzeża. W zasadzie są to tylko pozostałości po dawnych fortyfikacjach i bunkrach, ale widok na morze jest przepiękny!  W drodze powrotnej do hotelu zwiedzamy gabinet figur woskowych. Nigdy w czymś takim nie byliśmy. Postacie owszem są znane, ale nie są, albo inaczej, nie wyglądają jak prawdziwe. To taka trochę ściema!
W hotelu czeka na nas kawa i ciasto… Brzuchy rosną… Na obiadokolację trudno wybrać dla siebie danie. I to kusi, i to chciałoby się zjeść! A desery… Dobrze, że jesteśmy tu tylko tydzień!
Po obiadokolacji Tygrys katuje skrzypce. Ostatnio nie ćwiczył, więc pani poprosiła, aby zabrać nad morze instrument i na nim ćwiczyć. W ten sposób wieczorami mamy koncert rzępolenia, choć czasami daje się słyszeć jakiś fragment muzyki.
Po muzyce korzystamy z klubu. Tam gramy w bilard i… I gramy w gry na Play Station! I to jak gramy! Wesoło! Jakiś tam ludek ledwo wyszedł, trochę pokicał i stracił swoje życia. W wyścigach nie wzięliśmy udziału, bo nasze auto nie wyjechało z boksu… Udało nam się uruchomić motocykle. Nikt z nas nie wygrał wyścigu, ale emocji było co niemiara. Tygrysek kręcił padem, prawie wpychał go w ekran. Tato ambitnie gonił peleton… A mama. Ta nie wyrabiała na zakrętach i lądowała na barierce.

Poniedziałek… Po śniadaniu wybieramy się do Wisełki. Naszym celem jest latarnia morska Kikut. Po drodze widzimy kierunkowskaz „Gosań”. Mały kierownik wycieczki postanawia, że w dniu dzisiejszym to będzie nasz pierwszy punkt programu. Zatrzymujemy auto i przez malownicze, stare lasy bukowe wdrapujemy się na najwyższe klifowe wzniesienie w Polsce. Warto! Widok na Zatokę Pomorską zapiera dech w piersiach! Dodatkowo wyjrzało słońce zza chmur! Patrzymy z zachwytem na nasze morze. Piękne jest.
Po drodze do latarni zatrzymujemy się przy jeziorku Zatorek. Chwilę kręcimy się po ścieżce przyrodniczej. Mamy dziś fuksa! Spotykamy miejscowych, którzy podpowiadają nam drogę do latarni. Czarny szlak prowadzi nad morze, zbaczamy z niego na czerwony i docieramy do latarni. OK! Miał to być hit dzisiejszej wycieczki, ale okazał się taki sobie. Dobrze, że chociaż droga do niego wiodła przez las, i to piękny las. Wracamy na szlak czarny i idziemy nad morze… A tu… Tu dopiero odkryliśmy hicior dzisiejszego dnia. Piękną, niemalże dziewiczą plażę! Jak tu pięknie! Cicho i spokojnie! Tygrys od razu rzucił się do zbierania muszelek. W zasadzie można je tu zbierać pełnymi garściami! Dziecko nazbierało pół reklamówki, niestety Madzia nie słuchała i zbierała muszelki z małżami, potem cała reklamówka znalazła się w koszu. Nie będę wspominać jak te „muszelki” pachniały po dwóch dniach pobytu w pokoju! Ale wracajmy do plaży. Tak pięknej plaży dawno nie widzieliśmy! Nie chcieliśmy jej opuszczać! Nasze plażowe brykanie przerwał deszcz! Szkoda. Droga do samochodu była długa. Deszcz lał rzęsisty. Parasole odpoczywały w pokoju. W zasadzie mokrzy wróciliśmy do hotelu. Ale banany na buzi mieć będziemy przez długie tygodnie. Takiej plaży, takich zdjęć, takiej przygody z deszczem szybko się nie zapomni! 

Wtorek… Dziś wyruszamy zobaczyć kurort – Świnoujście. W zasadzie kolejny grupon planuję upolować w tym właśnie mieście. Oczywiście wyruszamy bez konkretnego planu podróży. Pierwszy postój robimy przy budowie nowego gazo portu. Budowa jest ogromna a obok niej plaża. Piękna i szeroka. Plaża pełna muszelek, meduz i pięknych widoków. Dodatkowo słońce jest dziś dla nas łaskawe. Kolejny punkt wycieczki – to fort Gerharda. Zwiedzamy go. Tygrysa interesują okopy, działa, ale najchętniej odpaliłby armatę. Potem zwiedzamy latarnię morską. Najwyższą nad Bałtykiem. Madzia żwawo pędzi na górę po 308 schodach. Z góry podziwiamy pracujące portowe dźwigi, żurawie, statki, port, morze i budowę gazo portu.
Do centrum miasta udajemy się korzystając z promu. Przeprawa promowa dla Tygrysa stanowi niesamowitą atrakcję! Szkoda, że tylko tak krótko trwa. Przez całą podróż dziecko siedząc na skrzyni z pasami ratowniczymi obserwuje uważnie poszczególne etapy pracy promu. A ja obserwuję poczynania mojego dziecka. Boję się aby z jednej strony nie wypadło za burtę a z drugiej strony nie spadło do luku, gdzie samochód stoi obok samochodu!
Po dotarciu do Promenady znajdujemy restaurację, w której pani proponuje nam dorsza, ponoć dzisiaj w nocy złowiony! Pominę milczeniem rachunek jaki przyszło nam zapłacić za trzy filety z dorsza, dwie porcje frytek i jedną szklankę soku i kubek wrzątku… Po takim obiadku udajemy się na plażę. I tu, ledwo się pojawiliśmy to łabędzie wyłowiły z tłumu naszego Tygryska, opuściły morze i w te pędy przystąpiły do szturmowania dziecka. Widok był przekomiczny! Tygrys nic nie miał! Łabędzie dosyć natarczywie domagały się choćby kawałeczka czegokolwiek do jedzenia. Robiąc zdjęcia pilnowałam Tygrysa. Łabędzie próbowały mnie postraszyć syczeniem, ale ja nic sobie z ich straszenia mnie nie robiłam. Myślę, że Tygrys nawet sobie nie zdawał sprawy, że było trochę niebezpiecznie, takie łabędzie, to nie potulne kaczuszki! Po plaży wstąpiliśmy na deser. Zaskoczyła nas miła obsługa. Pani podpowiedziała, że kupując ciastko i kawę zapłacimy mniej, wybrała najlepsze ciacho dla Tygryska. Gdy wychodziliśmy, podeszła do mnie i spytała się czy może dać Madzi lizaczka… Normalnie dawno nie spotkałam tak milej obsługi!
Wieczorem wróciliśmy na naszą obiadokolację… Znowu kucharz zadbał wyśmienicie o nasze podniebienie.

Środa… Leje… Schowani pod parasolami zwiedzamy Międzyzdroje. Snujemy się trochę tu, trochę tam. Zaglądamy do MDK, zaglądamy do Muzeum Wolińskiego Parku Narodowego… Jest tu wystawa zwierząt żyjących na terenie parku. Budynek jest nowoczesny, ekspozycja mizerna. Zwierzęta raczej sfatygowane. Orzeł w wolierze raczej przygnębiony swoją niewolą… Dziś wszystko jest takie smutne i ponure! Rozweselamy się kawą i ciastkami, po czym zapędzamy Tygrysa do nauki. Idzie nam to opornie, ale cóż, nie nadrobimy potem nieobecności Tygryska w szkole w kilka godzin. Koniec semestru zbliża się wielkimi krokami i niebawem dziecko czeka kolejny sprawdzian z wiedzy. Jakoś do Madzi nie dociera, że nie będzie miała taryfy ulgowej że chorowała, że była wypocząć i nabrać odporności nad morzem!
W tym gruponie mamy też bony do SPA. Wszyscy z nich korzystamy. Po kolacji Tygrysek ma masaż czekoladą. Całą rodziną uczestniczymy w tym „baby SPA”. Tygrys czuje się wyjątkowo dopieszczony. I jest! Nawet od obsługi dostaje do spróbowania czekolady z której zrobiono mazidło do wcierania w skórę dziecka.

Czwartek… W Nowym Roku czas znowu pędzi. Nasz pobyt zbliża się do końca. Poranek jest szaro-bury. Na szczęście jest ciepło. Zanosi się na deszcz. W taką pogodę po śniadaniu wybieramy się do żubrów. Pragniemy zobaczyć zagrodę pokazową hodowli tych zwierząt. Płacimy za wstęp i wchodzimy do środka. Towarzyszy nam, ku uciesze Tygryska, gruby – można powiedzieć – przeraźliwie gruby kot Maciuś. Żubry jak żubry – leżą leniwe i się nie ruszają, jeleń – trochę lepiej na nas reaguje, lania się pasie, orły tylko nas obserwują… Ale… Dzik! To było odkrycie! To dopiero było widowisko! Pozornie nie było widać zwierząt na wybiegu. W pewnym momencie poruszyła się „sterta liści”… nie sterta – zwierz! To był dzik! Wielki, ogromny, włochaty! Powoli, węsząc zbliżył się do nas. Wciągał nozdrzami naszą woń i czekał na jakiś smakołyk. Gdy go nie otrzymał, zaczął szukać pożywienia ryjąc w ściółce. Zafascynowani oglądaliśmy tego zwierzaka. Tygrys chciał go nawet dotknąć, ale nikt nie śmiał wyciagnięć w jego kierunku dłoni. Dzik budził respekt. Zresztą, „dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły”.
Wracając do parkingu Tygrysek cały czas szczebiotał. Tym razem wymyślał dowcipy i wymuszał aby z nich się śmiać! W lesie na wzgórzu zatrzymaliśmy się aby spojrzeć na okopy. Tyle minęło lat po wojnie, a ślady po walkach wciąż są widoczne na tym terenie.
Kolejny punkt wycieczki – Turkusowe Jezioro, pozostałość po dawnej kopalni kredy. Szkoda, że pogoda nam dziś nie sprzyja. Kolor jeziora jest raczej szarawy, niemniej zakątek jest szalenie urokliwy. Chwilę nacieszamy oczy widokiem jeziorka i gnamy na Wzgórze Zielonka. Stąd rozpościera się przepiękny widok – oczywiście gdy jest fantastyczna pogoda. Nam jednak w dniu dzisiejszym aura nie sprzyja. We mgle nikną wysepki. Pejzaż jest szaro bury… Szkoda. Wracamy nad morze. W drodze znowu natykamy się na ślady II Wojny Światowej – wyrzutnię V3.
Ledwo tato zaparkował auto pod hotelem, już mama i Tygrysek pędzą na molo. Tam naciągamy tatę na gofra i kawkę. Tutaj ptaki są tak natarczywe, że prawie siadają na stoliku i wyżerają z talerza! Madzia ochoczo dzieli się gofrem z wróblami. Potem idziemy na spacer wzdłuż brzegu morza. Po spacerze idziemy do planetarium. Oglądamy film o naszym Układzie Słonecznym. W zasadzie to planetarium to takie kino z ekranem w kształcie kopuły. Szczerze mówiąc jestem tym nieco zawiedziona, ale Madzi się bardzo podobało!
Obiadokolacja… Uuuuu… Znowu kucharz przygotował obfitą kolację! Znowu przepyszne desery. Nawet ciast nie spróbowaliśmy! Pal licho dietę – trzy rodzaje deserów wpadają do naszych brzuszków! Ale żeby wszystkiego spróbować to trzeba mieć ze dwa żołądki!
Po kolacji niewybrykany jeszcze Tygrys naciąga tatę na „tyrolkę”. Szybko jednak wracają do pokoju. Nagle powiał wiatr i lunął deszcz. Tygrys ma mokre nawet rajstopy. Po tej przygodzie zaganiamy dziecko do nauki… Wieczorem mały skrzypek daje nam koncert. 
Piątek… Jedną z atrakcji Wolińskiego Parku Narodowego jest wybrzeże z głazami. Chcemy zobaczyć wypłukane z klifu głazy. Po śniadaniu wyruszamy wzdłuż wybrzeża. Dziś wieje silny wiatr i lekko pada. Na plaży rozkładam parasol, który po chwili traci swoją sprężystość. Jeden podmuch wiatru i 4 druty złamane. Leje coraz mocniej, ale z przerwami. Początkowo łudzimy się, że wiatr nas osuszy, ale w połowie drogi zawracamy. Trudno. Wracamy do pokoju aby wysuszyć ubrania. Tygrysek siada do lekcji. Po godzinie się przejaśnia, ubrania są suche i robimy kolejne podejście do wyprawy. Tym razem się udało. Mocno wieje, ale nie pada. Idąc plażą karmimy mewy, podziwiamy klif, docieramy do kamieni. Morze jest wzburzone, szare i groźne.

Sobota… Dlaczego na wakacjach czas tak szybko płynie??? Szkoda, że już koniec! Ale dziś los nam sprawił kilka fajnych niespodzianek. Podczas śniadania Madzia i nowo poznana koleżanka wspaniale się bawiły w sali zabaw a my z jej rodzicami ucięliśmy sobie swobodną pogawędkę przy kawce. Na obiad mieliśmy zaproszenie do Szczecina, do poznanych ludzi kiedyś na Sylwestra… Przed wyjazdem jeszcze poszliśmy pokąpać się w morzu. Tygrysek ani myślał odpuścić kąpieli. „ I co z tego, że jest zimno! Obiecałaś! Idziemy się kąpać!”.
Nim tato i Tygrysek weszli do morza spotkała nas najciekawsza atrakcja tego pobytu: szutrowanie bursztynów! Nad brzegiem morza stali panowie odpowiednio odziani i wyposażeni i szutrowali bursztyny. Pozwolili się nam przyłączyć i zabawa się zaczęła! Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu! Wyławianie, szukanie i znajdowanie bursztynu to prawdziwa frajda! Dla nas będą to najciekawsze okazy! Znaleźliśmy całą garść. Każdy kawałek inny, każdy kawałek piękny!
Po zabawie tato i Madzia weszli do morza… Brr… Tygrys miał i tak już mokre nogi. Jako przodujący poszukiwacz cennego kruszcu nie raz wszedł do wody zbyt głęboko i nie raz fala wlała mu trochę wody do buta. Ale byliśmy na to przygotowani. Trzeba przyznać, że tak jak prędko Tygrysek pobiegł do wody tak samo prędko z niej wyleciał! Ale skoro cały pobyt marudził o kąpieli, to nie było zmiłuj się! Pobiegał z tatą boso po plaży i znowu do wody! I jakoś mu przeszła ochota na pływanie w morzu. Tato wytrzymał do chwili, aż przestał czuć palce! Brawo! Po figlach w wodzie pędem pobiegliśmy do hotelu aby się osuszyć, zmienić obuwie, wymeldować i zrealizować bon na ostatnie ciasto i kawę.
Rozsiedliśmy się w restauracji, spojrzałam na telefon… Anka…
- To wy kawę pijecie?? My czekamy! Mamy kawę! Zostawcie to i przyjeżdżajcie!
I znowu musieliśmy się spieszyć! Nawet na urlopie musimy biegać! Pędem do auta, pędem do Szczecina! Tym razem nasza nawigacja nie nawaliła i gładko zameldowaliśmy się pod domem znajomych. Po drodze, jadąc przez centrum miasta wyjrzało piękne słońce zza chmur i cudownie oświetliło miasto. Jak tu ładnie! Czyżby Szczecin był ładniejszy o Wrocka?? Zachwytu dopełniły piękne domki w dzielnicy, gdzie ma dom Ania, jej fantastyczny dom, piękne wnętrza, ciepło kominka, wspaniały obiad, kawa, ciacho… Szkoda tylko, że musimy stąd jechać! Przyjedziemy tu, do Szczecina! Ania pokazała nam pokój, w którym będziemy spać! Wszystko mamy! Brakuje nam tylko czasu, aby wyskrobać kilka dni i dokładnie zwiedzić miasto, które nas w tak krótkim czasie oczarowało.
Do domu wróciliśmy szczęśliwie…
Teraz przeglądamy setki zdjęć. Spogląda z nich dziecko radosne, rumiane, skupione przy skrzypcach, brykające na plaży, wchodzące na wszystko co się da. Tygrysek jest stworzony do takich wypadów. Ciekawa jestem…  Na jak długo wystarczy ta tygodniowa zmiana klimatu??? Oby chociaż na dwa miesiące!