Dawno nie pisałam… Świat tak przyspieszył, że nawet nie
potrafię zatrzymać się i przeanalizować tego, co w danej chwili przeżywamy.
Każda chwila przelatuje i umyka. A szkoda…
Dopiero, co Tygrysek poległ na polu choroby. Już jest wyleczony,
potruty antybiotykami, wypoczywaliśmy nad morzem. Teraz próbujemy odbudować
odporność. Teraz mam chwilę by te ulotne fragmenty naszego życia zapisać…
Choinka… W tym roku choinkę kupiliśmy wcześniej. Właściwie
tata zawiózł Tygrysa do sklepu i kupił to, co dziecko wybrało. W domu od razu
drzewko stanęło w miejscu przeznaczenia. Jest tak piękne, że ubraliśmy je w
jedno pudełeczko bombek, nicianie ozdoby – gwiazdki i aniołki, pierniki oraz
światełka… Na długo przed świętami upajaliśmy się zapachem lasu i pierników.
Święta… Wyjątkowo były radosne. Rodzinne. Wesołe! Po wigilii
Tygrysek grał kolędy a zgromadzona rodzina zgadywała, jaka to melodia? Potem
dziecko zrobiło zawody w zgadywanki… I tak cały wieczór upłynął nam ciekawie. W
pierwszy dzień świąt odwiedziliśmy znajomych w drugi pojechaliśmy na rodzinną
nasiadówkę. Oczywiście, jedyny problem to, to, że mamy jeden żołądek! Na stół
wjeżdża pasztet z sarny a tu pieczyste i galantyna zajęły miejsce… A ciasta… Nawet
wszystkich nie spróbowałam… Tygrysek będąc na diecie bezglutenowej tym
bardziej…
Po świętach przez dom wybraliśmy się nad morze. Musimy
odbudować odporność Tygryska. Mimo naszego starania, diety, stosowania
suplementów i nawet „czary mary” – Tygrys choruje. Już mniej, ale jednak! Tym
razem wybraliśmy Międzyzdroje. Chyba cała nasza rodzina pokochała ten kurort.
Piękną plażę, atrakcje, ciszę i spokój o tej porze roku.
Ledwo tutaj dojechaliśmy a już zaczął się dla nas wspaniały
czas przygód. Ponieważ w drodze nad morze nie odwiedziliśmy znajomych w Szczecinie,
bo oczywiście zamiast wyjechać rano o siódmej, najpóźniej ósmej wybraliśmy się
w podróż dopiero około dziesiątej. Do tego dwa postoje… Wieczorem „Szczecin” do
nas przyjechał na kolację! Co za radość! Cały rok się nie widzieliśmy!
Pogadaliśmy! Posiedzieliśmy… Poznaliśmy Martina, Holendra. Przetrenowaliśmy
angielski. Tygrysek popisał się wierszykiem i kolędą…
Pierwszego dnia wybraliśmy się długi spacer. Plaża w obrębie
Wolińskiego Parku Narodowego jest przepiękna. Tu Tygrys szaleje… Tu uświadomiliśmy
sobie jedną głęboką prawdę o nas…
- Czekajcie na mnie!... Czekajcie na mnie!…
Tak, co jakiś czas wołał do nas Tygrys bawiący się z falami,
czający się na mewy, malujący patykiem obrazki na piasku czy budujący z kamieni
wieże…
- Czekajcie na mnie!
- Córciu my zawsze na Ciebie czekamy! Czekamy aż się
wyśpisz, czekamy aż zjesz, aż się umyjesz, aż zrobisz kupę… - Tak zaczął
wyliczać tata.
I tu mnie olśniło! Całe nasze małżeństwo jest czekaniem na
Tygrysa. Najpierw tyle czekaliśmy na jego pojawienie się, teraz czekamy, aż w
końcu się wyguzdrze. Wykonamy jeden krok do przodu i znowu czekamy… Bo Tygrys
zawsze coś wynajdzie ciekawego i zawsze próbuje zmienić kierunek naszego
pochodu. A my czekamy… I chyba zawsze będziemy czekać!
Taki spacer pozwala na swobodną, leniwą wymianę myśli…
Tym razem nim dotarliśmy do hotelu zatrzymaliśmy się na
rybce w dość klimaciastej restauracji. Pani kelnerka, imienniczka Tygryska
szybko znalazła kontakt z naszą córcią. Szybko się okazało, że rzeczywiście,
wszystkie Magdusie to wspaniałe dziewczyny – i do tańca i do różańca.
Wieczorem Tygrysek wpadł na pomysł, że ten, kto rano
pierwszy wstanie, ten ma decydujący głos w sprawie spędzania wolnego czasu. Kolejnego
dnia Madzia wymyśliła: Kino 7D.
Ponieważ po śniadaniu kino wciąż było zamknięte,
zwiedziliśmy domek odwrócony do góry nogami. Taka trochę śmieszna, aczkolwiek
nieco droga atrakcja.
Kino – szalenie drogie – zrobiło na Tygrysku wrażenie.
Podczas krótkiego seansu pojeździliśmy kolejką po kopalni. Były momenty, że
czasami kręciło nam się w głowie! Ale zachwyty nad efektami wody czy spadania w
przepaść byłyby lekko przesadzone.
Ostatni dzień starego roku upłynął nam na poszukiwaniu
bursztynów. Chodziliśmy po plaży i zawzięcie szukaliśmy cennych kamieni. Nasze
trofea były przednie. Tygrysek znalazł trzy duże okazy – w tym jeden z dziurką
i jeden niesamowicie ciemny! Reszta to takie maluteńkie kawałeczki, niektóre
wręcz wielkości ziarenek piasku.
Bal Sylwestrowy rozpoczęliśmy o godz. 20. Obsługa hotelu
przygotowała dla rodzin z dziećmi osobny stolik. Było tam wesoło, ale
dzieciaczki o godz. 10 pragnęły tylko jednego. Jednak Tygrys, jak przystało na
„królową parkietu” bawił się do trzeciej. Co więcej, miał najpiękniejszą
fryzurę i fantastycznie tańczył. Wielu gości podziwiało naszą paniusię.
Rzeczywiście na parkiecie nie miała sobie równych. Na taki sukces Tygrys
pracuje dwa razy w tygodniu w Studium Tańca przy operze i raz w tygodniu w MDK.
Po roku to już musi przynosić efekty.
Dawno się tak nie ubawiliśmy na Sylwestra! Jedzenie wyborne,
pokazy taneczne przednie, orkiestra, choć mała, ale doskonale grała przeboje z
naszej młodości. Obsługa przemiła. Trochę byliśmy samotni. Stanowiliśmy małą
wysepkę polskiej rodziny na morzu opanowanym przez niemieckich emerytów… Tę
samotność nadganialiśmy jedzeniem i tańcem… A Niemcy tylko mlaskali i mówili
„pięknie”.
Zawsze będąc nad morzem marzył nam się sztorm! Chcieliśmy
zobaczyć siłę morza, fale, pozmagać się z wiatrem… Tym razem mieliśmy okazję
tego doświadczyć. Po śniadaniu wyszliśmy na molo. Podmuchy były tak silne, że
prawie nas wiatr przestawiał. Żeby złapać powietrze w płuca musieliśmy odwracać
się tyłem do wiatru, a ten bez ogródek lizał nas po kościach. W taką pogodę
postanowiliśmy pojechać na plażę, taką dziką, taką w lesie, taką bez ludzi.
Pojechaliśmy. Ta przywitała nas niemalże burzą piaskową. Wybraliśmy kierunek
zgodny z kierunkiem wiatru. Zaczęło padać. Wiatr wiał nam w plecy. Maszerowało
się wspaniale! Ale droga powrotna już nie była taka wspaniała. Smagani piaskiem
i deszczem po buziakach w końcu dotarliśmy do lasu.
Na parkingu pojedliśmy i podjęliśmy decyzję, że jedziemy nad
Jezioro Czajcze i szukamy Wydrzego Głazu. Znaleźliśmy go i zaczęło padać.
Prawie całkowicie przemoknięci dotarliśmy do auta.
Chodząc wokół jeziora Madzia wpadła na pomysł, abyśmy po
kolei opowiadali zmyślone bajki. Tygrysek pierwszy opowiedział bajkę o Utopcu.
Potem tato wymyślił bajkę o królu, który zakochał się w czarownicy mieszkającej
w domku na kurzej nodze. Mama nie bardzo miała wenę…Wzbraniała się, wymawiała
zmęczeniem. W końcu poirytowane dziecko powiedziało:
- No mamo! Ja te bajki czerpię z rozumu! Użyj swojego rozumu
i wysil się! To proste…
Mama się wysiliła i zaczęła opowiadać bajkę o dziewczynce
Madzi, która była niegrzeczna, jękliwa i wymuszała sporo na otoczeniu. Za karę
została ona zamieniona w mewę… Tygrysek od razu się skapował, że to o nim mowa
i zabronił mamie wymyślać takie historyjki.
Szkoda, bo Tygrysek jak zwykle uparty nabroił tak:
Po wycieczce na molo wpadliśmy do hotelu na moment. Mama
skorzystała z toalety, tato a Tygrysek patrząc się w telewizor obruszał się na
nasze nagabywania, aby skorzystał z toalety. W tym momencie mu się nie chciało,
ale na plaży, owszem było:
- Mamo! Siku!
No fajnie! Tylko jak??? Wokoło nas „zimna burza piaskowa z
deszczem”. Klif wysoki, nie ma zejścia z plaży. Dziecko opatulone, w
ocieplaczu… Nie ma możliwości fizycznych w takich warunkach na „siku”. Pół
godziny temu się nie chciało! Teraz natychmiast prowadź ośmioletnią pannę do
toalety. Jakoś na ostatni gwizdek udało nam się, ale majtusie były mokre. Może
po tej przygodzie Tygrysek się nauczy??
Tym razem udało nam się zwiedzić Szczecin… Zwiedzić, to za
dużo powiedziane, ale trochę zobaczyć – to dobre określenie... Aby było bardziej
atrakcyjnie Ania wsadziła nas do auta i powoziła po mieście, tak na amerykański
styl… Miasto nam się jednak nie spodobało… Nie ma klimatu. Kilka fajnych
budynków nie załatwia sprawy.
Ostatni dzień przed wyjazdem spędziliśmy na wycieczce do
Ahlbeck. Pogoda tym razem nam dopisała. Szybko dojechaliśmy do kurortu.
Pobiegliśmy na molo, pochodziliśmy po uroczych uliczkach. W drodze powrotnej
zatrzymaliśmy się w Świnoujściu. Pobiegliśmy na piękną plażę. Mieliśmy jedną
malutką bułeczkę, chcieliśmy ją dać ptakom, ale ptaki były tak napasione, że
nawet nie raczyły się poruszyć w kierunku jedzenia. Pogoda była cudna. Morze
przybrane w koroneczki z fal… Na brzegu grzały się w słońcu mewy i łabędzie…
Odbijająca się w niebie woda miała kolor czystego błękitu… I na takim tle mój
jeszcze mały brykający z falami Tygrysek! Piękny widok! Dziewusia biegała tam i
z powrotem. Droczyła się z ptakami, droczyła się z falami, droczyła się z tatą…
A ja wypoczywałam. Patrzyłam i wypoczywałam…
Teraz jesteśmy w domu… Po ponad miesiącu laby trudno nam
wrócić do kieraciku. Za kilka dni ferie. Czekamy na nie jak na zbawienie! I
znowu na coś czekamy… Czekamy na zimę na feriach a potem będziemy czekać na
Tygrysa aż wróci z obozu…
I tak wciąż na coś czekamy!