wtorek, 27 stycznia 2015

„DEKORACJE” i zęby…

Wychodzimy w hotelu na zajęcia techniczne dla dzieci. Poprosiłam Madzię, aby ubrała sobie sukieneczkę… Taką jedną z ostatnich, taką dziewczęcą. Tygrys się wkurzył! Zaczął wrzeszczeć:
- Mamo! Jak ja w tym wyglądam! Ta sukienka mnie pogrubia!
- Cooo? – Zapytałam zaskoczona.
- Nie pójdę w niej! Ta sukienka jest dla mnie za gruba! Jak ja wyglądam?!
Tym razem to ja się wkurzyłam, wyszłam pokoju i ruszyłam w stronę windy, aby dotrzeć na zajęcia. Za mną maszerował jęczący Tygrys. Aby uciąć utyskiwanie dziecka wycedziłam:
- Zapytam pierwszą napotkaną osobę, czy rzeczywiście tak tragicznie wyglądasz w tej sukience.
Tygrys nieco się uspokoił. Wskoczyłyśmy do windy, w której była jedna elegancka pani… Winda ruszyła…
- Proszę pani, czy mogę zadać pani jedno pytanie?
Pan zdziwiona spojrzała na mnie i z pewnym oporem powiedziała:
- Tak… Proszę…
- Proszę odpowiedzieć, czy rzeczywiście moja córcia wygląda okropnie w tej sukience?? Cały czas mi marudzi, że ta sukienka ją pogrubia i wygląda grubo! Naprawdę, wygląda niekorzystnie?
Pani słysząc moje pytania odetchnęła z ulgą! Na jej twarzy pojawił się uśmiech, bezcenny! Spojrzała na Madzię, na jej zapłakaną buźkę i wesoło odpowiedziała:
- Ta sukienka jest śliczna! Taka dziewczęca! Ty jesteś malutką dziewczynką i wyglądasz w niej prześlicznie! I gdzie ty jesteś gruba??
Gradowe chmury trochę wyblakły w oczach Tygrysa…
- Ale…- Zaczął Tygrysek.
- Ale ja to znam! – Przerwała nieznajoma. – Też mam córcię i też to przerabiałam! Jesteś ładna i szczupła i takie sukienki ci pasują!
Skończyła się jazda windą. W doskonałym humorze Tygrys zjawił się na zajęciach technicznych i obie, doskonale współpracując stworzyłyśmy robota – piękną pannę młodą!
 
Za dwa dni dzieci miały mini-disco. Idąc na obiad Madzia przeżywała sukienkę, jaką ubierze.
- Możesz ubrać tą, co wczoraj!
- Nie nigdy! Po co inne dzieci mają szeptać, że grubo wyglądam!
- Ale Madziu, nie wyglądasz grubo!
- Nie! Wyglądam! Nie pójdę w tej sukience!
- Szkoda, bo jest ładna! Myślę jednak, że ją ubierzesz!
- Nie! Nigdy! To moje disco! Rozumiesz!
Poddałam się…
 
Rano spieszymy się na śniadanie. Tygrysek lekko rozczesał włosy i zadowolony wybiera się na śniadanie w rozpuszczonych włosach. Nie jest to dobre, bo obecnie ma już takie półdługie włosy i końcówki wpadają do jedzenia na talerzu. Przytrzymałam dziecko w łazience przy lustrze, rozczesałam włosy, związałam koński ogon, po czy zrobiłam z tyłu kok… Tygrys spojrzał w lustro i zaczął jęczeć:
- No nie! Co ty mi zrobiłaś?! Jak ja wyglądam! Nie chcę mieć takiego koka!
- Madziu wyglądasz ładnie! Nie możesz mieć rozpuszczonych włosów przy stole!
- Ale ja chcę mieć rozpuszczone włosy!
- Wpadają do talerza!
- Ale jak ja wyglądam….
 
Kolejnego dnia Tygrysek się pyta, co ma ubrać…
- Madziu… Weź te rajtuzki, majtki, podkoszulkę… (Podaję dziecku ubrania.)Spódniczkę szarą i tą pomarańczową bluzeczkę.
- Co?! Nie chcę tej bluzeczki!
- Śliczna jest!
- Ale ona nie pasuje do spódnicy!
- A coś ty! Do szarej?? Pasuje! Tak ją ożywia!
- Ale ONA MNIE NIE DEKORUJE!
Na ten argument ręce mi opadły! Bluzeczka jest śliczna! Stonowany kolor pomarańczowy popadający w łososiowy z aplikacją kwiatuszka… Naprawdę twarzowa bluzka!
 
No ale cóż! Tygrys ma swój gust i nie da sobie nic powiedzieć! Sam chce sobie dobierać stroje, dodatki, kolory! Fajnie! Tylko zapomina o jednej rzeczy! Co z tego, że się pięknie „udekoruje”, skoro na buziuni w uśmiechu szczerzą się żółte zęby?
Walczę z szorowaniem zębów, tłumaczę, że choćby nawet najpiękniejsze stroje, to żółte zęby przekreślają wszelkie „dekoracje”. Co więcej! Jest gorzej! Bo piękna dziewczyna, udekorowana, gdy otworzy paszczę z żółtymi zębami, to nie wygląda zbyt elegancko!
Do Tygrysa to jeszcze nie dociera! Dąży do wyszarpania z szafy najbardziej odpowiadających mu strojów a w łazience zęby traktuje po łepkach i zadowolony! Czasami wpadam do łazienki i szoruję mu zęby! Zakupiliśmy już klepsydrę do szorowania, przećwiczyliśmy elektryczne szczoteczki, prośby, mówienia, błagania… I nic! Tygrys traktuje zęby po macoszemu! Co jeszcze mam zrobić, aby do dziecka dotarło, że te zęby muszą mu wystarczyć na długo??

wtorek, 20 stycznia 2015

Pani czy inna mama?


Tak często mamy adopcyjne mówią o mamach biologicznych swoich dzieci „pani”. Nigdy nie powiedziałam do Tygryska, że urodziła go inna „pani”… Zawsze była to „mama”. Zawsze jest to mama, która dała życie Tygryskowi i która nie podjęła się wyzwania, jakie rzuciło jej życie – nie podjęła trudu wychowania kolejnego dziecka. Nie wnikam, „dlaczego”. Cieszę się, że Tygrysek do nas trafił, ma rodzinę i jest OK.
Niedawno opowiedziałam Tygryskowi o tym, że niektóre mamy adopcyjne mówią swoim dzieciom, że urodziła je „pani” a nie „mama”, „inna mama”. Było to wieczorem, właśnie dziecko po kąpieli się wycierało, gdy usłyszało mój opis problemu. Przerwało ubieranie się i zapytało:

- Jak „pani”? Przecież urodziła mnie inna mama! Nie pani! Mamo! „Pani” to brzmi tak obco! To tak jakby mnie urodziła jakaś złodziejka! To tak jakby urodził mnie jakiś bandyta! Może jakiś policjant! Nie pani! MAMA!
- Ale niektórzy mówią dziecku „pani” zamiast „mama”.
- Mamo! Gdy ja słyszę, że urodziła mnie inna mama, pierwsza mama… No wiesz… To wtedy myślę sobie, szkoda, że nie ta druga! Ale i tak jest dobrze! Mam dwie mamy! Jedna mnie urodziła a druga mnie wychowuje! I kocham ciebie najmocniej! I ty jesteś moją kochaną mamą! I nigdy mi nie powiesz, że urodziła mnie jakaś PANI?
- Nie nigdy! Madziu, urodziła ciebie mama, która nie podjęła wyzwania wychowania ciebie. Dała ci życie, ale nie była w stanie ciebie wychować…
Dla Tygrysa nie ma opcji, że dzieci rodzą „panie”. Dziecko zawsze rodzi mama. Był moment, że Tygrys wyznawał zasadę, że jedna mama rodzi a druga wychowuje. Był zdziwiony, że są takie mamy, które rodzą i wychowują. Teraz już jest świadomy, że naturalnym jest fakt, że mama rodzi wychowuje dziecko. Ale niektóre dzieci mają to szczęście, że jedna mama je rodzi a druga wychowuje!  

Mama może mnie nie urodziła, ale za to mnie wychowuje! I jest z nią bardzo fajnie!

I BARDZO JĄ KOCHAM!!!!!!

(Ostatnie trzy zdania napisał Tygrysek)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Czekajcie na mnie…


 Dawno nie pisałam… Świat tak przyspieszył, że nawet nie potrafię zatrzymać się i przeanalizować tego, co w danej chwili przeżywamy. Każda chwila przelatuje i umyka. A szkoda…
Dopiero, co Tygrysek poległ na polu choroby. Już jest wyleczony, potruty antybiotykami, wypoczywaliśmy nad morzem. Teraz próbujemy odbudować odporność. Teraz mam chwilę by te ulotne fragmenty naszego życia zapisać…

Choinka… W tym roku choinkę kupiliśmy wcześniej. Właściwie tata zawiózł Tygrysa do sklepu i kupił to, co dziecko wybrało. W domu od razu drzewko stanęło w miejscu przeznaczenia. Jest tak piękne, że ubraliśmy je w jedno pudełeczko bombek, nicianie ozdoby – gwiazdki i aniołki, pierniki oraz światełka… Na długo przed świętami upajaliśmy się zapachem lasu i pierników.

Święta… Wyjątkowo były radosne. Rodzinne. Wesołe! Po wigilii Tygrysek grał kolędy a zgromadzona rodzina zgadywała, jaka to melodia? Potem dziecko zrobiło zawody w zgadywanki… I tak cały wieczór upłynął nam ciekawie. W pierwszy dzień świąt odwiedziliśmy znajomych w drugi pojechaliśmy na rodzinną nasiadówkę. Oczywiście, jedyny problem to, to, że mamy jeden żołądek! Na stół wjeżdża pasztet z sarny a tu pieczyste i galantyna zajęły miejsce… A ciasta… Nawet wszystkich nie spróbowałam… Tygrysek będąc na diecie bezglutenowej tym bardziej… 

Po świętach przez dom wybraliśmy się nad morze. Musimy odbudować odporność Tygryska. Mimo naszego starania, diety, stosowania suplementów i nawet „czary mary” – Tygrys choruje. Już mniej, ale jednak! Tym razem wybraliśmy Międzyzdroje. Chyba cała nasza rodzina pokochała ten kurort. Piękną plażę, atrakcje, ciszę i spokój o tej porze roku.

Ledwo tutaj dojechaliśmy a już zaczął się dla nas wspaniały czas przygód. Ponieważ w drodze nad morze nie odwiedziliśmy znajomych w Szczecinie, bo oczywiście zamiast wyjechać rano o siódmej, najpóźniej ósmej wybraliśmy się w podróż dopiero około dziesiątej. Do tego dwa postoje… Wieczorem „Szczecin” do nas przyjechał na kolację! Co za radość! Cały rok się nie widzieliśmy! Pogadaliśmy! Posiedzieliśmy… Poznaliśmy Martina, Holendra. Przetrenowaliśmy angielski. Tygrysek popisał się wierszykiem i kolędą…  

Pierwszego dnia wybraliśmy się długi spacer. Plaża w obrębie Wolińskiego Parku Narodowego jest przepiękna. Tu Tygrys szaleje… Tu uświadomiliśmy sobie jedną głęboką prawdę o nas…
- Czekajcie na mnie!... Czekajcie na mnie!…

Tak, co jakiś czas wołał do nas Tygrys bawiący się z falami, czający się na mewy, malujący patykiem obrazki na piasku czy budujący z kamieni wieże…

- Czekajcie na mnie!

- Córciu my zawsze na Ciebie czekamy! Czekamy aż się wyśpisz, czekamy aż zjesz, aż się umyjesz, aż zrobisz kupę… - Tak zaczął wyliczać tata.
I tu mnie olśniło! Całe nasze małżeństwo jest czekaniem na Tygrysa. Najpierw tyle czekaliśmy na jego pojawienie się, teraz czekamy, aż w końcu się wyguzdrze. Wykonamy jeden krok do przodu i znowu czekamy… Bo Tygrys zawsze coś wynajdzie ciekawego i zawsze próbuje zmienić kierunek naszego pochodu. A my czekamy… I chyba zawsze będziemy czekać!
Taki spacer pozwala na swobodną, leniwą wymianę myśli…

Tym razem nim dotarliśmy do hotelu zatrzymaliśmy się na rybce w dość klimaciastej restauracji. Pani kelnerka, imienniczka Tygryska szybko znalazła kontakt z naszą córcią. Szybko się okazało, że rzeczywiście, wszystkie Magdusie to wspaniałe dziewczyny – i do tańca i do różańca.

 Wieczorem Tygrysek wpadł na pomysł, że ten, kto rano pierwszy wstanie, ten ma decydujący głos w sprawie spędzania wolnego czasu. Kolejnego dnia Madzia wymyśliła: Kino 7D.
Ponieważ po śniadaniu kino wciąż było zamknięte, zwiedziliśmy domek odwrócony do góry nogami. Taka trochę śmieszna, aczkolwiek nieco droga atrakcja.
Kino – szalenie drogie – zrobiło na Tygrysku wrażenie. Podczas krótkiego seansu pojeździliśmy kolejką po kopalni. Były momenty, że czasami kręciło nam się w głowie! Ale zachwyty nad efektami wody czy spadania w przepaść byłyby lekko przesadzone.
Ostatni dzień starego roku upłynął nam na poszukiwaniu bursztynów. Chodziliśmy po plaży i zawzięcie szukaliśmy cennych kamieni. Nasze trofea były przednie. Tygrysek znalazł trzy duże okazy – w tym jeden z dziurką i jeden niesamowicie ciemny! Reszta to takie maluteńkie kawałeczki, niektóre wręcz wielkości ziarenek piasku.
Bal Sylwestrowy rozpoczęliśmy o godz. 20. Obsługa hotelu przygotowała dla rodzin z dziećmi osobny stolik. Było tam wesoło, ale dzieciaczki o godz. 10 pragnęły tylko jednego. Jednak Tygrys, jak przystało na „królową parkietu” bawił się do trzeciej. Co więcej, miał najpiękniejszą fryzurę i fantastycznie tańczył. Wielu gości podziwiało naszą paniusię. Rzeczywiście na parkiecie nie miała sobie równych. Na taki sukces Tygrys pracuje dwa razy w tygodniu w Studium Tańca przy operze i raz w tygodniu w MDK. Po roku to już musi przynosić efekty.
Dawno się tak nie ubawiliśmy na Sylwestra! Jedzenie wyborne, pokazy taneczne przednie, orkiestra, choć mała, ale doskonale grała przeboje z naszej młodości. Obsługa przemiła. Trochę byliśmy samotni. Stanowiliśmy małą wysepkę polskiej rodziny na morzu opanowanym przez niemieckich emerytów… Tę samotność nadganialiśmy jedzeniem i tańcem… A Niemcy tylko mlaskali i mówili „pięknie”.
Zawsze będąc nad morzem marzył nam się sztorm! Chcieliśmy zobaczyć siłę morza, fale, pozmagać się z wiatrem… Tym razem mieliśmy okazję tego doświadczyć. Po śniadaniu wyszliśmy na molo. Podmuchy były tak silne, że prawie nas wiatr przestawiał. Żeby złapać powietrze w płuca musieliśmy odwracać się tyłem do wiatru, a ten bez ogródek lizał nas po kościach. W taką pogodę postanowiliśmy pojechać na plażę, taką dziką, taką w lesie, taką bez ludzi. Pojechaliśmy. Ta przywitała nas niemalże burzą piaskową. Wybraliśmy kierunek zgodny z kierunkiem wiatru. Zaczęło padać. Wiatr wiał nam w plecy. Maszerowało się wspaniale! Ale droga powrotna już nie była taka wspaniała. Smagani piaskiem i deszczem po buziakach w końcu dotarliśmy do lasu.


Na parkingu pojedliśmy i podjęliśmy decyzję, że jedziemy nad Jezioro Czajcze i szukamy Wydrzego Głazu. Znaleźliśmy go i zaczęło padać. Prawie całkowicie przemoknięci dotarliśmy do auta.

Chodząc wokół jeziora Madzia wpadła na pomysł, abyśmy po kolei opowiadali zmyślone bajki. Tygrysek pierwszy opowiedział bajkę o Utopcu. Potem tato wymyślił bajkę o królu, który zakochał się w czarownicy mieszkającej w domku na kurzej nodze. Mama nie bardzo miała wenę…Wzbraniała się, wymawiała zmęczeniem. W końcu poirytowane dziecko powiedziało:

- No mamo! Ja te bajki czerpię z rozumu! Użyj swojego rozumu i wysil się! To proste…

Mama się wysiliła i zaczęła opowiadać bajkę o dziewczynce Madzi, która była niegrzeczna, jękliwa i wymuszała sporo na otoczeniu. Za karę została ona zamieniona w mewę… Tygrysek od razu się skapował, że to o nim mowa i zabronił mamie wymyślać takie historyjki.

Szkoda, bo Tygrysek jak zwykle uparty nabroił tak:
Po wycieczce na molo wpadliśmy do hotelu na moment. Mama skorzystała z toalety, tato a Tygrysek patrząc się w telewizor obruszał się na nasze nagabywania, aby skorzystał z toalety. W tym momencie mu się nie chciało, ale na plaży, owszem było:

- Mamo! Siku!

No fajnie! Tylko jak??? Wokoło nas „zimna burza piaskowa z deszczem”. Klif wysoki, nie ma zejścia z plaży. Dziecko opatulone, w ocieplaczu… Nie ma możliwości fizycznych w takich warunkach na „siku”. Pół godziny temu się nie chciało! Teraz natychmiast prowadź ośmioletnią pannę do toalety. Jakoś na ostatni gwizdek udało nam się, ale majtusie były mokre. Może po tej przygodzie Tygrysek się nauczy??

Tym razem udało nam się zwiedzić Szczecin… Zwiedzić, to za dużo powiedziane, ale trochę zobaczyć – to dobre określenie... Aby było bardziej atrakcyjnie Ania wsadziła nas do auta i powoziła po mieście, tak na amerykański styl… Miasto nam się jednak nie spodobało… Nie ma klimatu. Kilka fajnych budynków nie załatwia sprawy.

 Ostatni dzień przed wyjazdem spędziliśmy na wycieczce do Ahlbeck. Pogoda tym razem nam dopisała. Szybko dojechaliśmy do kurortu. Pobiegliśmy na molo, pochodziliśmy po uroczych uliczkach. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Świnoujściu. Pobiegliśmy na piękną plażę. Mieliśmy jedną malutką bułeczkę, chcieliśmy ją dać ptakom, ale ptaki były tak napasione, że nawet nie raczyły się poruszyć w kierunku jedzenia. Pogoda była cudna. Morze przybrane w koroneczki z fal… Na brzegu grzały się w słońcu mewy i łabędzie… Odbijająca się w niebie woda miała kolor czystego błękitu… I na takim tle mój jeszcze mały brykający z falami Tygrysek! Piękny widok! Dziewusia biegała tam i z powrotem. Droczyła się z ptakami, droczyła się z falami, droczyła się z tatą… A ja wypoczywałam. Patrzyłam i wypoczywałam… 


 
Teraz jesteśmy w domu… Po ponad miesiącu laby trudno nam wrócić do kieraciku. Za kilka dni ferie. Czekamy na nie jak na zbawienie! I znowu na coś czekamy… Czekamy na zimę na feriach a potem będziemy czekać na Tygrysa aż wróci z obozu…

I tak wciąż na coś czekamy!