środa, 30 lipca 2014

Połowa wakacji

Wakacje prawie na półmetku… Czas płynie leniwie… Na początku uczestniczyliśmy w Brave Kids, potem wywieźliśmy Tygryska do dziadków na tydzień, gdy wrócił miał półkolonie w Aquaparku, potem chcieliśmy pojechać do Kliczkowa i do Drezna na wycieczkę, ale auto zepsuło się i ostatecznie spędziliśmy tydzień w domu… Teraz Tygrysek wyjechał na obóz taneczny. Ot takie zwykłe wakacje. Żadnych przygód, żadnych fajerwerków.
Niemniej dwa dni z pierwszego miesiąca zasługują na uwagę. Dwa różne. Dwie krańcowo różne dawki emocji…
 
Pierwszy:
 
Na chwilę, dosłownie na pięć dni zostawiliśmy Tygryska u dziadków. Pierwszego dnia nawet nie dopuszczał do siebie informacji, że w sobotę czy w niedzielę wraca do domu. W piątek już tęsknił a w sobotę już czekał…
Wyjechaliśmy w sobotę po obiedzie. Pech chciał, że nasza „czarna perła” po serwisie wyglądała wspaniale, była wymyta, wyczyszczona, ale po przejechaniu dwóch trzecich trasy silnik znowu zdechł… Zaczęliśmy się toczyć w wakacyjnym tempie. W pewnym momencie zadzwonił telefon…
- Mamo! Gdzie jesteście???
- Niedaleko, ale auto znowu się zepsuło i musimy wolno jechać!
- Mamo! A ile jeszcze??
- Jakieś 40 minut…
- Mamo… A… Czy…
Tak przez kilka minut Tygrysek pytał, pytał… Nie było mowy o zakończeniu połączenia. Zestaw głośno mówiący dawał nam do zrozumienia, że dziecko tęskni, i to mocno…
W końcu dojechaliśmy! Tygrysek stał w drzwiach. Rozczochrany, ubrany w amarantowe getry i białą bluzeczkę z pstrokatym nadrukiem z przodu. Stęsknione dziecko z radości otworzyło szeroko oczy i buzię przyozdobił rozkoszny uśmiech! Ciemno granatowe zęby szczerzyły się do mnie! Poplamiona jagodami buzia wnet wcierała się we mnie. Zarzucone ręce na szyję ściskały mocno. Usta pracowały – całusek w usta, policzek, oko, włosy… Bez przerwy… Do gradu całusków dołączyły łezki radości…
- Mamo! Mamuniu! Mamo… Jak ja ciebie kocham!
Uwieszone na mnie dziecko zapomniało o ochronie mojego kręgosłupa. Nie ma zmiłuj się! Na szczęście niebawem pojawił się tata i zastąpił mnie w przyjmowaniu oznak miłości naszego dziecka….
Ale to nie był koniec powitania! Ledwo weszliśmy do domu i już nagle pojawił się koszyczek udekorowany dziadkowymi storczykami i wstążeczkami, a w nim prezenciki dla mamy i taty… To nie wszystko! W ganku czekały przygotowane bukiety! Kwiaty w ogrodzie babci i storczyki dziadka zostały solidnie przetrzebione…
Tygrysek radośnie to szczebiotał do mnie to do taty. Nie było nas przy nim raptem pięć dni. W tym dniu skąpaliśmy się po uszy w miłości naszego dziecka. Kąpiel była ze wszystkimi możliwymi dodatkami. Bogata… Niczym kąpiel Kleopatry w mleku…

Drugi:
 
Zapisałam Tygryska na półkolonie… Czekam pierwszego dnia na dzieci wychodzące z Aquaparku… Wszystkie prawie są… Tygrysa jednak wśród nich nie ma. Nie popadam w panikę. Lekko się martwię, ale wiem, że Tygrys ma problemy ze skupieniem uwagi na czynnościach prozaicznych… Na pewno gada zamiast się ubierać!
W końcu wyszedł! Zadowolony, uśmiechnięty, szczęśliwy!
Wyszłyśmy poza obręb budynku, siadłyśmy na tarasie. Słońce pieściło rozczochrane włosy Tygrysa…
- Jak było Madziu? (Padło pierwsze standardowe pytanie.)
- Fajnie! (Padła, jak zwykle, standardowa odpowiedź.)
- I…
I w tym momencie zauważyłam lekko wyciekającego gila z nosa… Uuuuu…. Ledwo jeden dzień w Aquaparku i Tygrys chory???
- Madziu… Co jadłaś?
- Nie pamiętam! (Padła wymijająca odpowiedź.) No wiesz mamo! Ja tak nie wszystko pamiętam! No wiesz, ja mam taką trochę złą pamięć!
- Madziu, co jadłaś???
W tym momencie wyskoczyły dawno nie widziane gile z nosa! Tygrys zastygł, ale zapierał się, że nie pamięta. Na szczęście przypominało mu się z moją pomocą, że spaghetti, a potem były gofry, a potem kupił sobie lody…
- Ale mamo! Innego jedzenia nie było!
Czerwona lampka pulsowała już w mojej głowie! Syrena wyła!
- Jak to nie było?! Przecież kilka razy się upewniałam, że dostaniesz jedzenie bez glutenu, bez jajek, bez mleka! Madziu!
- Nooo… Zupę dostałam inną, bo była zabielana!
- A kto ci pozwolił jeść lody?! Lody możesz jeść tylko pod opieką mamy lub taty w Borówce! Madziu!
- Mamo! Ale nie było innego jedzenia dla mnie! Naprawdę!
Następnego dnia rano jeszcze raz dostałam po łapach! Tygrys nie dość, że próbował mnie oszukać, to nakłamał opiekunki. Pani skwitowała to tak:
- Madzia powiedziała, że mama pozwoliła jeść jej wszystko!
W tej sytuacji Tygrys dostał burę! Miał nagadane. Do końca kolonii nie ma żadnego kieszonkowego – skoro kupuje sobie rzeczy, których nie wolno mu spożywać. Panie mają go szczególnie pilnować, aby sobie nie nakładał rzeczy do jedzenia, których nie może jeść i w ogóle mają zwrócić uwagę, aby Madzia zjadała to, co ma w wyszykowane każdego dnia w śniadaniówce.
Z tej całej przygody najbardziej bolał mnie fakt, że Tygrys kłamał! Jakoś poradziłabym sobie z wybrykiem, że najadł się tego, co nie wolno, ale to kłamanie… Wiem, że moja „bestia” inteligenta jest. Kombinuje jak może. Ale i ja nie dam sobie w kaszę dmuchać! Szybko kapuję, że Tygrys coś mataczy! To mnie boli. Ale cóż. Raz są łzy radości a raz łzy złości i bezsilności. Oby takich wpadek Tygryska było jak najmniej…