piątek, 20 grudnia 2013

Tygrys choruje…



Rano… Jestem już po śniadaniu. Czekam aż Tygrysek się obudzi. Mamy czas. Ostatni antybiotyk podałam około godziny czwartej nad ranem na kolejny mamy czas do dziesiątej. Sprzątam po śniadaniu kuchnię… W pewnej chwili słyszę klapanie bosych stópek po kaflach… Idzie! Idzie jeszcze zaspany Tygrysek! Cudowny, rozczochrany. Oczka ledwo otwarte. Dziecięce jeszcze, grube nóżki fantastycznie wystają z nogawek piżamki… Nacieszam się tym wspaniałym widokiem…

- Mamo! Ale ty jesteś gapą!

- Dzień dobry kochanie! Dlaczego tak uważasz??

- Mamo! Bo ty jesteś wielka gapą! Nie dałaś mi antybiotyku!

- Dałam! Tylko ty spałaś!

…Jak co noc, budziki zadzwoniły parę minut po czwartej. Zwlekłam się z łóżka. Obrałam banana, pokroiłam na kawałki, podgrzałam szklankę wody z czajnika, wyjęłam jedną kapsułkę, położyłam obok kawałków banana. Na łóżku siedział śpiący Tygrysek. Z zamkniętymi oczami spałaszował owoc, połknął kapsułkę, popił. Ze dwa razy próbował podnieść powieki podczas tej operacji. Położył się w swoje wygrzane miejsce, przytulił „Pimpusia” i zasnął. Pokój wypełniło miarowe posapywanie…

- Dałam ci! Spałaś… (Powtórzyłam.)

Tygrysek wrócił do łóżka. Czekał na poranną porcję pieszczotek…






W zasadzie od 13 listopada Tygrysek był tylko 3 dni w szkole. Choruje jak zwykle. Zaczyna się od kropelek do uszu. Tym razem zdiagnozowaliśmy zapalenie zatok sitowych, zapalenie ucha środkowego, przerost migdałka, krzywą przegrodę… Wykluczyliśmy chlamydię. Nie chorujemy na gardło, zapalenie oskrzeli, czy tym podobne. Zjadłyśmy antybiotyki pierwszego, drugiego i trzeciego rzutu. Te drugiego, chyba były nietrafione, ale wykonanie punkcji z zatok nam się nie uśmiechało. Teraz mamy dylemat – usuwać migdałek czy nie???

Szukamy mądrych głów, które nam podpowiedzą, co dalej??? Usunięcie na NFZ – czas czekania 5-6 lat! O zgrozo! Usunięcie prywatnie – to oczekiwanie 2 – 3 miesiące. Dokształcamy się w tym kierunku. Co jest lepsze – czekanie, może sam się obkurczy czy może uruchamiamy wszystkie znajomości i usuwamy jak najszybciej??? Chciałoby się w końcu znaleźć przyczynę, dlaczego Tygrys tak choruje!

W czasie pobytu dziecka w domu uczę je! Nie ma zmiłuj się! Tygrys uczy się w miarę systematycznie. Czasami opornie, czasami chętnie. Siedzi zakiszony w domu a w szkole tyle ciekawych zajęć mu przepada! Szkoda! Mikołajki, wyjazd klasowy, jasełka, konkursy… Gdy trafił na trzy dni do szkoły, pani zrobiła Tygryskowi kartkówkę. Napisał ją! Napisał bezbłędnie! Osiągnął pierwszy poziom! Pani napisała - „powyżej oczekiwań”… Z początku byłam zasmucona tą uwagą. Czyżby wskazywała ona, że Tygrysek może umieć mniej??? Niemniej się nie zrażam i zachęcam dziecko do nauki. Jest w szkole, w której dzieci muszą się uczyć. Mają sporo zadawane do domu. Pani kseruje dodatkowe kartki, ćwiczy dodatkowe zadania z matematyki… Już wiem, dlaczego szkoła osiąga wyższe wyniki. Wypracowują je uczniowie dodatkową pracą. Zachęcam, więc Tygryska do tej dodatkowej pracy. Mam nadzieję, ze przyniesie ona efekty. Podczas choroby byłyśmy w szkole na Biesiadzie Tuwima. Wygrałyśmy konkurs ze znajomości wierszy tego poety. Zrobiłyśmy kartkę świąteczną na międzyszkolny konkurs. Tygryskowa kartka zdobyła wyróżnienie! W styczniu na uroczystej gali ma odbyć się wręczenie nagród. Dziecko też zrobiło kolaż o tematyce świątecznej. Podczas grudniowej konsultacji z nauczycielem widziałam jego dzieło na wystawie…

Żartowaliśmy wówczas z panią, że czasy się tak zmieniły, że zamiast dzieci rodzice przychodzą do szkoły. Pośmiać się możemy, ale mnie nie jest do śmiechu! W pracy zaległości rosną. Tyle dni w domu… To walczenie z gilami wcale nie jest uwieńczone sukcesem! W końcu ile można chorować?!

Na święta wybieramy się do dziadków, potem na Sylwestra w góry, potem nad morze wywozimy Tygryska. Podczas pobytu w domu musimy po antybiotykoterapii oddać krew na wykonanie pakietu badań na alergię, czeka nas konsultacja u ponoć jednego z najlepszych dziecięcych laryngologów w mieście. Mamy wizytę na 3 marca, ale wcześniej musimy zapisać się na wizytę do koordynatora w sprawie płatnego zabiegu. Początek Nowego Roku zaczyna nam się od biegania z Tygrysem po lekarzach. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku nasz Tygrys w końcu przestanie chorować! Może wyleczymy go raz i porządnie!






Na te nadchodzące święta, życzymy wszystkim czytelnikom spokojnych Świat! Samych radości pod choinką! A w Nowym Roku spełnienia marzeń. I… I dużo, naprawdę dużo zdrowia!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Dialogi na cztery nogi…

 Wracamy razem ze szkoły, prowadzimy jak zwykle luźną rozmowę. W pewnym momencie Tygrysek tak zapytał:
- Mamo, jak na dziecko to ja potrafię już dobrze kłamać? Tak mamo??? Dobrze umiem, prawda??
- Niestety tak… (Westchnęłam.) Kłamać potrafisz…
- Mamo, ale ja jeszcze nie potrafię coś ukraść tak szybko i uciec! (To Tygrysek wypowiedział z taką tęsknotą za czynem nagannym, że mnie zamurowało!) 
- Na szczęście nie umiesz tego zrobić!
- To mamo ja jeszcze nie jestem „bandytką”!
- Uffff… (Zatkało mnie!) Na szczęście jeszcze nie!

W ciepły dzień leżymy sobie na naszej posesji wtulone w siebie na leżaczku. Patrząc na domek, który wyburzymy snujemy z Tygryskiem marzenia o przyszłości… Będziemy miały psa, kota, konia, króliki, ogródek… W pewnym momencie Tygrysek zapytał:
- Mamo, jak myślisz, Czy ja znajdę moją pierwszą mamę??
- Myślę, że tak!
- Znajdę ją! Zobaczysz!
- Masz do tego prawo, nikt ci tego nie zabrania!
- Znajdę ją i wiesz, co jej powiem??
- Nie…
- Powiem jej, że mam drugą mamę, która się mną opiekuje! I że ta mama, która się mną opiekuje jest dla mnie najważniejsza i ją najmocniej kocham!
- Pięknie to ujęłaś!
- Ale mamo! Ja tamtą mamę też kocham… Czy mogę ją kochać??
- Możesz…

Po pierwszych dniach w szkole Tygrysek wciąż pozostaje pod wrażeniem nowej pani nauczycielki. Podekscytowany tłumaczy mi:
- Mamo! Nasza pani jest dobra! Bardzo dobra! Jej dobroć oceniam na siódemkę! Dobrze??
- Pewnie, że tak!
- Ale mamo… Twoją miłość oceniam na… Na milion!
- Naprawdę??
- Nie! Na Trylion! Albo na trylion milionów!
- Nie może to być! Tak cię kocham?
- Wiesz, co, nie… (Powiedział Tygrysek i się zamyślił…) Mamo, twoją miłość oceniam na nieskończoność!

Podczas pobytu w sanatorium Tygrysek pił dużo wody i dużo sikał… Ponieważ ma bardzo delikatną „pipulkę”, po pewnym czasie mieliśmy dość bolesne odparzenie. Wracając z kolacji do pokoju tak planuję Madzi wieczór:
- Wrócimy do pokoju to od razu wchodzimy pod prysznic. Mama ciebie dobrze umyje, potem poleżysz sobie z gołą pupcią na łóżeczku, potem mama posmaruje ci maścijką pipulkę, poleżysz i potem ubiorę ciebie w piżamkę…
- Ale mamo! (Przerywa ożywiony Tygrysek.) Jak będą chłopaki na dworze to ja nie idę do pokoju!
- Jak to nie idziesz?! Idziesz!
- Nie mamo, jak będą chłopaki to nie!
- Dlaczego?
- Mamo! Bo to chłopaki są najlepszą maścijką na pipę!
I tu nie wytrzymałam! Parsknęłam śmiechem!

Do przedszkola Tygrysek uwielbiał chodzić w sukienkach, w sanatorium nie bardzo chciał się w nie ubierać. Rano zachęcam Madzię do sukienki:
- I ubiorę ci tą wrzosową sukieneczkę, tą którą lubisz…
- Nie, nie chcę!
- Nie podoba ci się już ta sukienka??
- Podoba! Tylko mamo, jak ja się będę bawić z chłopakami w sukience krzakach???

Wracamy z zajęć dodatkowych, chyba z teatru. Na dworze jest ciemno. Do domu droga nas wiedzie przez nowo wyremontowany Park Staromiejski. Tu zawsze daję dziecku trochę luzu. Radosny Tygrysek poleciał jak strzała w krzaczory, myszkuje, myszkuje… W końcu z samego środka parku rozległo się:
- Jeszcze Polska nie zginęła…
Głośno, dobitnie, tak jak śpiewają to „kibole” po przegranym meczu, z należytym fałszowaniem. Przystanęłam, zaczęłam się rechotać, przysiadłam na najbliższej ławce i czekałam, czekałam aż moje dziecko wyśpiewa, co ma wyśpiewać i do mnie podejdzie….

Innym razem wracamy z zajęć prowadząc rozmowę o przyszłości:
- Mamo, a ja będę musiała się odchudzać???
- Nie, jak teraz będziesz jadła mało słodyczy, to nie!
- Ale mamo, jak będę miała dzidziusia w brzuszku??
- Eee…  To wtedy nie! Wtedy trzeba jeść dużo, aby dzidziuś był zdrowy.
- I mamo! Urodzę dziewczynkę i chłopczyka! A jak urodzę jeszcze jedno dziecko, to wam dam!
- Super! Życzę ci tyle dzieci, ile będziesz chciała!
Nagle Tygrys się zamyślił, po czym wypalił:
- Mamo! Ale moje dzieci będą miały geny po mnie??
- Geny? Jakie geny??
- No wiesz, takie jak mój brat i moja siostra…
- Aaa… Tak! Będziecie mieli podobne geny!
Na tą odpowiedź Tygrys zareagował olbrzymią syreną. Buczał i szlochał!
- Madziu, co tym razem??
- Mamo! Bo ja nie chcę! Bo ja nie chcę, aby to były takie broje! Mamo ja nie chcę mieć dzieci! Nie chcę mieć takich broi jak ja!
- Ale Madziu, czy ty wiesz jak jest fajnie mieć takiego Broja jak ty??
- Ale mamo ja nie chcę! Nie! Nigdy, nigdy, nigdy!

W sobotę sprzątamy mieszkanie. Ja w kuchni mieszam w garach, tato odkurza a Madzia miała wysprzątać swój pokój. Po dłuższej chwili zaglądam do pokoju Tygrysa, a tu wszystko uporządkowane, normalnie rewelacja!
- Madziu, wspaniale posprzątałaś pokój!
- Tak??
- Pięknie! Widzisz jak chcesz, to potrafisz!
- Ale mamo… (Tygrysek zwiesił głowę.) Tato mi pomagał… W zasadzie, to ja stałam i mówiłam tacie, co ma robić a on to robił! I popatrz jak szybko posprzątałam!...
Zostawiłam to bez komentarza. Córusia tatusia!   

W październiku wykopywałyśmy z Madzią nasze wyhodowane selery… Tak sobie po pracy usiadłyśmy na krzesełkach na trawce i spałaszowałyśmy ulubione ciasteczka – Katarzynki z Torunia. Zrobiło nam się przyjemnie i słodko…
- To Madziu teraz napijemy się…
- Acha…
- Herbatę mamy tutaj, ale kubki są tam… (Ręką wskazałam na dom.)
Na to Tygrys się obudził:
- Kupki?? Jakie kupki?? W tym sensie, że chodzi o te kupki, które mi z pupy wylatują?!
Dobrze, że siedziałam na krzesełku!...

To Madzi rozkojarzenie tak mnie rozbawiło, że wracając do domu jeszcze w aucie śmiałam się na samą myśl o fantastycznej wypowiedzi mojej córuni. Tygrysek tym czasem nie był w humorze i tak do mnie wypalił:
- Mamo! Ty sobie normalnie jaja ze mnie robisz!
Dobrze, że nie prowadziłam auta… Biedny tato, nawet nie może do woli porechotać się z naszych konwersacji!

W naszej rodzinie jest sporo radości. Ostatnio mieliśmy przygodę z przykrywką, która zaklinowała się na garnku i nie mogliśmy go otworzyć. Pech chciał, że byliśmy głodni, ponadto mieliśmy smaka na parówki, które ugotowane były wciąż w garnku. Ja z tatą próbowałam dostać się do zawartości naczynia. Podjęliśmy kilka rozpaczliwych prób, aby dobrać się do dania głównego naszego śniadania. W tym czasie Tygrysek tak podsumował naszą przygodę:
- Oczy wylaźniete, języki powystawiane! Już nam ślinka cieknie! A tu nagle nie chce się otworzyć! Normalnie rodzina Adamsów!...

W czytance do szkoły jest wierszyk o dziewczynce, które marzy o piesku albo, chociaż o chomiku. Pod tekstem są pytania. Zadaje je:
- A ty Madziu, o jakim zwierzątku marzysz?
- Chciałabym mieć przynajmniej żółwia, albo jakiegoś ptaszka może… A może psa… Albo kota… Ale chyba najbardziej chciałabym mieć konia! Bo wiesz, kocham konie… Ale najbardziej chcę mieć rodziców! Bo najbardziej kocham rodziców!  

Na Święto Niepodległości pojechaliśmy sobie wypocząć… Tygrysek spał sam na dostawce. W środku nocy słyszę:
- Mamo!
- Cooo? (Pytam przebudzona.)
- Gdzie ja jestem???
- W hotelu…
- Ale spadłam…
- To wyjdź!
I w tym momencie dołączył do nas tato. Pośmialiśmy się z Tygryska, który z całą zawartością łóżka (Pościel plus stos pluszaków) brykał po podłodze. Sam dzielnie wciągnął cały majdan na łóżko i spokojnie, wesoły usnął ponownie. Tym razem do rana już nie wierzgał i spał spokojnie.

W czasie choroby Tygryska mam trochę problemów, aby zagonić dziecko do posiedzenia przy biurku i do nadrobienia zaległości. Tygrys wykłóca się niemożliwie. W końcu wypalił takim argumentem:
- Mamo, czy tu jest moja rodzina???
- Tak! (Odpowiedziałam, zaskoczona pytaniem.)
- To moja rodzina powinna mnie słuchać! Więc najpierw się bawimy a potem uczymy! Zrozumiałaś???
- Nie do końca…

Innym razem udało mi się namówić babcię, aby spędziła z  Tygryskiem przedpołudnie abym mogła w pracy nadgonić papiery… Wytłumaczyłam babci jak ma podawać leki – nystatynę i probiotyki po lekkiej przegryzce, inhalacje, kropelki… Następnego dnia podczas śniadania dziecko tak wypaliło:
- Mamo! Tej babci chyba już całkowicie rozum odebrało!
Oczy wyskoczyły mi z orbit!
- Co się stało Madziu??
- No mamo! Ja tłumaczyłam babci, że wystarczy serek deserek i po nim leki, a ona tylko obiad i obiad! I dopiero po obiedzie dostałam te leki!....

Siedząc w domu z dzieckiem nadrabiałam prasowanie. Obok mnie na fotelu inhalował się Tygrysek. Po inhalacji zdobył miseczkę pomidorków koktajlowych. W tym czasie zazwyczaj oglądałyśmy jakiś film… Patrzę na ekran, prasuję… W pewnej chwili zauważyłam, że Madzia jakoś dziwnie się porusza… Wdrapuje się na fotel, zeskakuje, tak jakby nurkuje na dywanie, coś łapie do pyszczka i zjada… Przerwałam prasowanie… Ocknęłam się! Na dywanie i podłodze leżały pomidory a wśród nich „polował” Tygrys…
- Madziu! Co tym razem broisz?? Co to jest?
- Mamo! Bo ja …
- Madziu! Dlaczego pomidory leżą podłodze??? (Oczami wyobraźni widziałam już wdeptane pomidory w dywan.)
- Mamo! To są łososie! A ja jestem niedźwiedziem! I ja muszę na nie polować! Dopiero potem mogę je zjeść! Rozumiesz???
Uśmiałam się! Powoli Tygrys zdrowiał!

Gdy Tygrys choruje mamy sporo czasu na gry planszowe. Kiedyś wieczorem graliśmy w ranczo. Madzia sprawnie rzucała kostkami, króliki mnożyły jej się nadzwyczaj ochoczo, kupowała pastwiska a wilki nigdy nie pożerały jej zwierząt. Jednym słowem doskonale sobie radziła. Mama odwrotnie… Na szarym końcu, nie miała, co marzyć o dogonieniu pozostałych członków rodziny. W pewnym momencie i mamie zaczęło dobrze iść. Wyszła prawie na prowadzenie! Gdy Tygrys to zauważył – zapytał:
- Mamo! Ty też oszukujesz???
….

Podczas nadganiania materiału mamy do rozwiązania rebus…
- I co Madziu tu mamy??
- Gil!
- To namaluj rozwiązanie!
- Mamo? To mam tu namalować tego „gila”, co mi z nosa wylatuje?? 

czwartek, 17 października 2013

Pierwsze dni w szkole...

Wiosną szukając szkoły dla Tygryska zaprowadziłam go do szkoły, szkoły, do której chciałam, aby trafił. Szkoła się Tygryskowi nie spodobała. Wręcz wybiegł z niej jak oparzony i jak to ma w swoim zwyczaju, głośno i stanowczo wyraził swoją opinię:

Ta szkoła mi się nie podoba, bo:

  1. Ja tu się nigdy nie oswoję!
  2. Tu nie będę nigdy dostawała piątek!
  3. Nie będę w ogóle tu miała dostępu do koleżanek!
  4. Brak mi koleżanek w tej szkole i chcę być w szkole z Nikolą!
  5. I po piąte, ja się tu nigdy, nigdy, nigdy nie oswoję z tym, że mają niebieskie koszulki! A ja chcę mieć koszulki różowe albo fioletowe! I jeszcze te panie, które się na nas gapią!....

No tak! Było widowisko i była widownia. Przed szkołą szalała mała dziewczynka, płakała i wrzeszczała, a obok niej mama, która ze stoickim spokojem notowała argumenty na NIE dla tej szkoły. Było, na co popatrzyć!

Zbierałam opinię innych rodziców o szkołach w okolicy i postanowiłam umieścić Tygryska właśnie w tej szkole. Pisałam podanie, chodziłam, dowiadywałam się…

Dopiero pod koniec wakacji, gdy byliśmy nad naszym wspaniałym, lecz zimnym Bałtykiem zadzwoniła do mnie pani z sekretariatu z wiadomością, że Madzia jest przyjęta i zaczyna naukę w klasie I c. Początkowo zaskoczona i przerażona, potem zadowolona wracałam z wakacji. Nie byliśmy przygotowani na taki scenariusz. Do tej szkoły trudno się dostać, tyle razy tam byłam i zawsze panie rozkładały ręce i kazały czekać…

Drugiego września niemalże z marszu, prosto z olbrzymiej piaskownicy Tygrysek pobiegł z rodzicami do szkoły. I tu zaskoczenie. Dzieci z klas drugich przygotowały apel, uroczystość była bardzo podniosła. Pierwszoklasiści, o dziwo doskonale w sposób losowy zostali dobrani. Ia – spokojne dzieci największe, Ib – spokojne dzieci najmniejsze i Ic -  zbiór „brojów”. Już na apelu dało się to zauważyć! Wychowawczyni Ic – ta wydala się najspokojniejsza i najpiękniej się uśmiechała, mimo, iż jej klasa była najmniej zdyscyplinowana!  Ciekawa jestem, jak ona opanuje te rozbrykane dzieciaczki???

Po apelu nauczycielka poznała swoich uczniów i objaśniła w klasie, co i jak. Na szczęście książki są potrzebne za kilka dni, i dobrze, bo niestety pakiet, który obowiązywał Tygryska nie leżał na półce w odwiedzanych przez nas księgarniach.

Pierwszego dnia w szkole Tygrysek wyglądał uroczo. Pięknie upięłam jego rozpuszczone bogactwo na głowie, ślicznie był ubrany i ku mojej uciesze, podarł tylko rajstopy! Bluzeczka i spódniczka – całe! Hurra!

Drugiego dnia tato rano bez większych kłopotów odprowadził córcię do szkoły a mama ją odbierała:
- I jak było w szkole??
- Mamo! Pani za dobroć postawiłabym siódemkę! Ale za naukę… Zero! Rozumiesz! Zero! Nic, nic się nie uczyliśmy! Nie było ani matematyki ani przyrody! Nic nie było!
- Szkoda! Ale przynajmniej sobie posiedziałaś w ławce!
- Co?! Nie było żadnych ławek! Pani posadziła nas w kółeczku! Nawet w ławce nie siedziałam…
I takiego rozżalonego Tygryska przyprowadzałam do domu.

Kolejnego dnia zbliżając się do dziecka usłyszałam:
- Mamo! Po co po mnie przyszłaś! Ja jeszcze na świetlicy nie byłam! Nie idę do domu! O nie! Nigdy!
W czwartek klasa miała WF, jako pierwszą lekcję. Pomogłam chwilę pani i odprowadziłam dzieci do szatni przy sali gimnastycznej. I tu o dziwo – męska grupa „broi” szybko się przebrała jak należy, a damska grupa, liczniejsza nieco od męskiej – zajęła dwa pomieszczenia, przy czym, w jednej pod przewodnictwem Tygryska założyła dyskusyjny klub… Uuuu… Na szczęście Klaudii zawieruszyły się gdzieś skarpetki, wiec to właśnie ona, tuż po Madzi zamykała peleton!    

Po południu po pobycie w świetlicy pytam:
- I jak było w świetlicy??
- Fajnie! Tylko jedna pani cały czas trajkotała, że mamy być grzeczni! Cały czas nas upominała! Uuuu…

W piątek odbierając Tygryska ze świetlicy usłyszałam, że „ doskonała dziewczynka jest z tej pani Madzi”… Urosłam!

W poniedziałek natomiast Tygrysek zrobił przedstawienie! Wrzeszczał, nie pójdzie na religię, oczywiście nigdy, przenigdy. Łzy się lały jak grochy, bo Tygrys nie potrzebuje szkoły, bo jego mama może go uczyć!  Ba! Mama go uczy najlepiej… Nawet nie było mowy, aby szedł na górę z jakaś koleżanką. Cały w spazmach dawał upust swojej niechęci do szkoły na oczach nauczycielki, koleżanek, kolegów i rodziców.

Tato zdruzgotany wrócił do domu. W pracy zastanawialiśmy się, co Tygryska ugryzło?? Dlaczego?? Co dalej??

Pełna obaw w tym dniu weszłam do świetlicy. Tygrysek siedział nad jakąś książeczką, o dziwo sam, spokojnie ją przeglądał.  Po wyjściu z sali zapytałam:
- I jak Madziu??
Tygrys doskonale wiedział, o co chciałam zahaczyć! Padł na korytarzu szkolnym na kolana, rozłożył desperacko ręce i zawołał:
- Mamo! Tylko mnie nie wypisuj z tej szkoły! Ja ją kocham! Ona jest wspaniała! Rozumiesz! Kocham ją! Kocham! Kocham!
Zdumiona teatrem stanęłam jak wryta! Jeszcze trochę i Tygrys zacznie całować korytarz! Ale dziecko widząc zainteresowanie przedstawieniem zbliżało się już do wyjścia, tym razem z bananem na buzi powtarzało zapamiętale:
- Kocham ją! Kocham! Kocham!
 I bądź tu człowieku mądrym! I traf za Tygrysem!

 Kolejne dni przynosiły nowe doświadczenia. Powoli oswajaliśmy się ze szkołą, z odrabianiem lekcji, pakowaniem tornistra. Kupiliśmy pióra. Już mamy za sobą pierwsze zmagania z atramentem. Już nie raz Tygrysek nie bardzo uważał i nie miał zielonego pojęcia, co było na lekcji. Właściwie to mam czasami odczucie, że klasa i pani robią swoje a Madzia swoje! Nauczyłam dziecko czytać, Madzia czyta polecenia i wykonuje zadania samodzielnie, do tego bazgrze! Stara się, ale jej to niezbyt wychodzi. Rozmawiałam już z panią. Ale niestety Tygrys ma ćwiczyć kaligrafię, jej pismo ma być czytelne! Zobaczymy, co po roku osiągniemy w tej dziedzinie???

Martwi mnie mała ilość zajęć typu plastyka, muzyka i jakieś zajęcia ruchowe w jej klasie! Zabiegałam o to jak lwica. W końcu się udało, jednak pani dyrektor się wynurzyła jak nurek z szamba: … , ale nauczyciel musiałby czekać na klasę 2 godziny, nie tych zajęć nie będzie”…  

To mną zatrzęsło! To 26 dzieci ma nie mieć ani plastyki, ani muzyki ani gimnastyki korekcyjnej, bo nauczyciel miałby 2 godziny okienka??? I to ma być najlepsza szkoła w mieście??? To, co w innych jest??? Popatrzyłam, co jest w innych, przemyślałam sprawę, poznałam dyrekcję szkoły sąsiedniej, porozmawiałam i postanowiłam, – jeżeli nic się nie zmieni, to dziecko przeniosę do szkoły, w której jest sporo zajęć, aby szkoła nie kojarzyła się Madzi, jako budynek, w którym tylko zdobywa się wiedzę.

Porozmawiałam z Madzią na spokojnie, ta odpaliła:

- Mamo! Nawet jak się pomyliłaś odnośnie tej szkoły to i tak ciebie kocham najmocniej! Tylko zrób tak, aby moje koleżanki też tam poszły!

14 października odbyło się pasowanie na ucznia szkoły. Uroczystość była starannie przygotowana i przepiękna. Ja zostałam wybrana do porobienia zdjęć dzieciom, dzięki temu miałam możliwość spojrzeć na to inaczej. Tu mam zdjęcie Tygrysa jak ziewa, tam inna koleżanka śpi, tu inna stoi i drapie się po pipci, to znowu trzy pannice z placami w buzi stoją i się gapią jak wół na malowane wrota. Tu kolejne zdjęcie muszę odrzucić, bo jedna z gwiazd zrobiła taką minę, że szok, tu chłopcy stoją tyłem, tu gadają… Parę zdjęć jest świetnych! Najlepsze jest zdjęcie śpiewającego wspaniale Wojtusia! I ten, równy, miarowy śpiew zniknie, jeżeli w szkole nic się nie zrobi, aby ten talent rozwinąć! Pod koniec imprezy chcieliśmy zrobić klasowe zdjęcie grupowe… I kicha! Na żadnym 26 dzieci nie stoi czy siedzi ładnie! Nie ma takiej opcji w klasie „broi” Dzieciaczki są piękne, wręcz cudowne, ale robaczki w pupie to mają chyba wszystkie! 

Takie mamy pierwsze emocje w szkole. Czy Tygrys będzie tu do skończenia klasy szóstej – nie wiem??? Szkoła ma renomę najlepszej publicznej szkoły w mieście. Rodzice budzą swoje pociechy o szóstej, aby dowieźć je do tej szkoły. My mamy 15 minutek spacerku. Może szukam czasami dziury w całym, może nie mam pojęcia, co tak naprawdę się dzieje w innych szkołach, ale jest kilka rzeczy, które bym zmieniła. Nie wiem, czy wystarczy mi siły czy się poddam i machnę ręką?? Na razie Tygrys jest zadowolony i to najważniejsze!     

wtorek, 23 lipca 2013

Korzenie...


Na krótko przed wyjazdem do sanatorium z czystej ciekawości i dla zabicia nudy wklepałam parę liter w telefonie i… I po kilku chwilach spojrzały na mnie oczy Tygryska… Identyczne oczy, których widokiem każdego dnia się nacieszam… Ciekawość wzięła górę, poszperałam, spojrzały na mnie podobne oczy, niemniej oczy mojego Tygryska są identyczne! Nawet identyczne jest spojrzenie mojego Broja…
Sprawiło mi to ogromną radość, widziałam kobietę ładną, zadbaną, czytałam jej poprawne relacje z dziećmi, poznałam jej zainteresowania…
Gdy ochłonęłam, na spokojnie podzieliłam się tą wiedzą z Tygryskiem. Tygrysek ochoczo patrzył w telefon, dosyć spokojnie kontemplował spojrzenie mamy biologicznej…
- Podoba ci się??
- Taak…
-To dobrze!
- A kiedy ją poznam???
- Jak dorośniesz, to pójdziesz do OA lub sądu i poznasz adres mamy, możesz ją wówczas odwiedzić….
To na razie Tygryskowi wystarczyło. W zasadzie, przyjmując do adopcji Tygryska, zdawaliśmy sobie sprawę, że nasze dziecko mając prawo do swoich korzeni, wcześniej czy później odnajdzie swoją rodzinę biologiczną. Nie przypuszczałam, że tak szybko spojrzę w oczy kobiety, która urodziła Tygryska.
Minął miesiąc, może półtora, Tygrysek nie wracał do tematu, ja też nie, aż pewnego razu poprosił:
- Mogę jeszcze raz zobaczyć tamtą mamę??
- Możesz…
Wzięłam telefon, poszukałam, podałam dziecku zdjęcie. Tym razem Tygrys patrzył dłużej, po czym westchnął i zapytał:
- Kiedy ja wreszcie zobaczę swój prawdziwy dom?
Ręce mi opadły…
- Madziu, a tu, co masz???
Tygrys się pokapował i powiedział:
- No tak, przepraszam… To jest mój dom mamusiu!
Rzucił się w moje ramiona, przytulił, płakał, ale już go korciło, aby zdobyć więcej informacji o mamie biologicznej.

Powiedziałam o tym przyjaciółce, ta najpierw potępiła moje postępowanie, niemniej jednak przyznała mi rację. W dobie dzisiejszej, dobie kopalni informacji w Internecie dla dziecka adoptowanego już nie jest problemem odszukanie swoich rodziców biologicznych. Myślałam, że to nas czeka za 12 lat. Nieprawda. Jeszcze parę lat i Tygrysek nawiąże kontakt z mamą czy rodzeństwem. Pozna komputer, Internet, nauczy się pisać, wpisywać właściwe zapytania w google – i wyniki będą! Szybko… Wystarczy, że wrzuci do sieci swoje oczy i każe szukać podobnych… I będą.
Wyprzedzając Tygryska mam niejako do pewnego czasu kontrolę nad jego poszukiwaniami. Mogę się łudzić, że podchodząc do tematu na spokojnie, spowoduję, że Tygrysek nie zejdzie do „podziemia”. Może będzie się dzielił ze mną swoimi „osiągnięciami”. Tego nie wiem. Ale jedno jest pewne, sporo zależy od mamy biologicznej Tygryska. Czy tamta mama będzie na tyle wyrozumiała i na tyle taktowna, aby czekać, aż młodociany Tygrysek się „wyszumi” pod naszymi skrzydłami??? Czy nie zacznie nim manipulować??? Bardzo się tego obawiam!
Trafiło nam się mądre, inteligentne dziecko, wrażliwe i uczuciowe. Okres dorastania będzie bardzo burzliwy w przypadku naszej córki. Bestia jest cwana, ale nim osiągnie „życiową mądrość” będzie bardzo podatna na ingerencję z zewnątrz.
Obawiam, się, że coraz częściej, nie dojrzałe osoby, ale nastoletnie adoptowane dzieci będą nawiązywały kontakt ze swoimi bliskimi. Tygrys nie będzie pierwszy! Mam nadzieję, że jeżeli się do tego należycie przyłożę, to do pewnego momentu będę miała możliwość kontrolowania jego poczynań w tym zakresie. Najważniejsze jest to, że nie tworzymy z tego tematu tabu, nie histeryzujemy, że nie chcemy, nie zachęcamy i nie odradzamy.
Często padają słowa, dziecko będzie takie jak je wychowacie…Często na Bocianie dziewczyny próbują genetykę przykryć wychowaniem… Poczytałam sporo, statystyki są jednak proste:
40- 60 % - genetyka,
40-60 % wychowanie…
I… Ważne wydarzenia losowe, które mogą wszystko zakłócić!
I wracając do genetyki – już wiem, dlaczego Tygrys kocha farbowanie włosów na blond, już wiem, dlaczego kolorowe buty na wysokim obcasie to jest jego marzenie! Już wiem, dlaczego wymalowane paznokcie będzie miał… Reszty nie wiem, ale znając życie dowiem się wszystkiego, może już za cztery, może sześć a może dopiero za 10 czy 12 lat…
I pozostaje mi mieć nadzieję, że mama biologiczna Tygryska kierując się dobrem dziecka nie zaingeruje zbytnio w nasze poczynania… A potem w przyszłości chciałabym, aby Tygrysek wybrał jednak nas… Ale co będzie - czas pokaże!

 

wtorek, 11 czerwca 2013

Szkoła muzyczna

Egzaminy do szkoły muzycznej to chyba nie jest bułka z masłem…

W pierwszym dniu dzieci…
W tym dniu padało. Tygrysek miał iść do przedszkola, ale tak padało, że psa z kulawą nogą nie sposób było wygonić na dwór. Spałyśmy w najlepsze do dziewiątej, potem powoli rozkręcałyśmy się i jak zwykle spieszyłyśmy się, aby zdążyć. Jednym słowem tak, jak przystało na prawdziwe kobietki!
W szkole przed salą zgromadził się już spory tłumek. Wszyscy spięci i wyciszeni. Dzieci siedziały skupione obok rodziców. Tu nie ma to, tamto… Nawet Tygrys spoważniał. O dziwo nie brykał. Blady strach padł na mnie, gdy jedna z mam powiedziała, że badanie psychologiczne polega na tym, że dzieci będą pisały test. „Jak to pisały test??? Jeszcze dzieci szkoły nie zaczęły a już muszą pisać test??? Jak sobie poradzi Tygrys???”… Jednym słowem byłam przerażona, ale na szczęście nie sprzedałam moich lęków Madzi. Ta weszła do sali z uśmiechem na ustach, z długopisem w rączce, z nowo poznaną koleżanką. Usiadła w ławce, pierwszy raz i ze stoickim spokojem czekała na rozpoczęcie egzaminu. Ja na korytarzu prowadziłam pogawędki z innymi mamami. To dziecko gra na pianinie, miało już swój pierwszy koncert, tamto w domu ma tatę muzyka… Tylko Tygrysek ma „parcie” na te skrzypce, tylko Tygrysek nie gra na instrumencie, tylko… Ach, zrobiło mi się głupio. Może rzeczywiście Madzia nie pasuje do tej szkoły???
Po godzinie pisania testu – 4 strony A4 – zadowolony Tygrys wyszedł z sali.
- Madziu! Jak poszło! Dałaś radę??
Zdziwiony i zadowolony z siebie Tygrysek powiedział:
- Tak mamo! (Powiedział to tak swobodnie, jakby taki test pisał raz w tygodniu, co najmniej!)
- Jakie były pytania?
- Nie pamiętam!
- Nic?
- No nie… Było takie: kto ścieli twoje łóżko rano po tobie… Ty czy ktoś inny?..
- I jaką dałaś odpowiedź?
- Mamo, ja pomyślałam, że lepiej będzie jak napiszę, że ja ścielę! Dałam odpowiedź A, że ja!
- Ależ Madziu! Ty nawet do twojego łóżka nie zbliżasz się do spania! Ty wchodzisz do mojego gotowego i z niego wychodzisz, a twoje łóżko omijasz szerokim łukiem!
- I jakie inne były pytania??
- Czy chcesz iść do szkoły? A - bardzo, B – nie chcę!
- I co napisałaś??
- Że bardzo, choć tak naprawdę, to nie chcę chodzić do szkoły!
- Ty cwaniaku! Kuty jesteś na cztery łapy!
- Szkoda mamo, że nie było pytania: czy kochasz mamę i tatę! Wtedy dopiero bym im napisała! Ja kocham mamę i tatę!... Ale takiego pytania nie było!
- No dobrze… Może kiedyś zobaczymy, co ty tam nawciskałaś w tym teście! Ale nic, masz jeszcze przesłuchania a ja i tak jestem z ciebie dumna! Byłaś dzielna! Dałaś sobie radę i chyba ci się nudziło….
Tygrysek musiał mieć sporo czasu albo nie uważał, bo wykorzystał w ręce długopis i porobił sobie tatuaże na dłoniach jak należy… Nawet całkiem ładne kwiatki sobie wymalował!
Po teście dzieci zeszły na dół do sali z pianinem, gdzie pani uczyła je melodii…. La, la, la,la…

W drugim dniu pędzę do przedszkola, nie, nie pędzę, idę, mamy sporo czasu do lekcji w szkole muzycznej. O dziwo, Madzia dzisiaj miała wyjście z grupą na lody w ramach dnia dziecka i jest czysta! Dobrze, bo zapomniałam zabrać jej ubrania na przebranie! Mając sporo czasu idziemy na piechotę. Tygrys jęczy po drodze! „Nie możemy chociażby pojechać autobusem?” lub: „Nie! Ja nigdy nie będę chodzić do tej szkoły na nogach! Musisz mnie wozić! Rozumiesz?!” Trochę mi to podniosło ciśnienie, ale cóż, doszłyśmy! Wcale nie było daleko!
Tym razem przesympatyczna pani czytając listę zapraszała kolejno dzieci do sali. Chciała je poznać, bo to ona za dwa dni będzie oceniała indywidualnie ich przydatność do szkoły muzycznej. Sprawiała wrażenie kompetentnej, konkretnej nauczycielki, która wie jak wyegzekwować w sympatyczny sposób odpowiednie zachowanie uczniów. Przed zamknięciem sali powiedziała:
- Za 55 minut oddam państwu dzieci, w tym czasie możecie państwo zapoznać się ze szkołą lub pójść na spacer. Niemniej proszę o pozostanie, chociaż jednej mamy, która pomoże dzieciom trakcie lekcji skorzystać z toalety, gdy zajdzie taka potrzeba.
Ja skorzystałam z opcji poznawania szkoły… Tu zza drzwi nękało mnie męczenie skrzypiec, tam brzdąkanie pianina… Poczytałam ogłoszenia, szkolne gazetki i… I zrozumiałam, że Tygrys pcha się w kierat! To nie tylko kilka godzin po południu, to nie tylko pół godziny każdego dnia ćwiczeń w domu! To ciężka praca, to jakieś wyjazdy, jakieś granie w zespole czy orkiestrze. To bieganie, czekanie na nauczyciela, ogarnianie kolejnej zmiany planu, egzaminy, zaliczenia, przesłuchania, chór. Zmartwiło mnie to! Chciałabym, aby Tygrys miał radosne dzieciństwo, aby w życiu się nacieszył i za mamę i za tatę! Czy to radosne dzieciństwo niebawem się skończy?...
Z moich koszmarnych myśli wyrwało mnie dziecko, jak zwykle zadowolone, uśmiechnięte, dziecko, które już paplało do nowo poznanych koleżanek. W miarę sprawnie ubrałyśmy się i popędziłyśmy do MDK na gimnastykę. Jak ja w przyszłym roku wszystko pogodzę??? Nie chciałabym zrezygnować z ćwiczeń gimnastycznych! One poprawiają kondycję dziecka, prostują kręgosłup. Na dzień dzisiejszy nie ma takiej opcji, aby odpuścić gimnastykę!

W dniu trzecim w auli szkoły odbył się koncert, na którym były prezentowane instrumenty, na jakich można się uczyć grać w szkole. Tygrysek najpierw spoczął obok mnie a potem pobiegł do dzieci i usiadł obok sceny. Dzieci prezentowały instrumenty, grały krótkie utwory, a „robaki w pupie” Tygrysa gnały go od jednej koleżanki do drugiej na pogaduszki. W końcu pani dyrektor weszła na scenę i poprosiła dzieci o ciszę. Jej groźne spojrzenie wycelowane było w Tygrysa… No właśnie! Jak taki temperament znajdzie się w szkole wyciszenia i muzyki??? Przecież cisza, spokój to rzeczy dla Tygrysa najmniej pożądane! Może ja jestem złą matką, może ja się nie znam, ale ja nie widzę Tygrysa w tej szkole! Pomijam już to „jęczenie” na skrzypcach, ale ja nie widzę takiego żywiołu w tych murach...
Wracając do domu pytam:
- Madziu, może już masz dosyć??? Może zrezygnujemy z jutrzejszego dnia???
- Nie mamo! Ja będę ci grała na skrzypcach!
- Uuuuu….

Ostatni dzień… Przesłuchania.
Aby obrzydzić Madzi szkołę poszłyśmy do niej na piechotę. Tygrys nie lubi chodzić, ale tym razem nie jęczał. Szedł zadowolony jak należy. Z radością wszedł do sali przesłuchań. Równie szczęśliwy z niej wyszedł po około 10 minutach. Pani wyszła za nim i zakomunikowała mi:
- Skrzypce, flet i fortepian, tam dziecko chce iść…
Skrzypce to wiem, flet może być, ale fortepian??? Madzia nigdy nie grała na pianinie! A tu jest cała rzesza rodziców, którzy chcą, aby ich dzieci grały i to grały wyłącznie na fortepianie. Teraz dopiero zaczął się test, test cierpliwości! Do fletu było kilka osób w kolejce, do skrzypiec nieco więcej, ale na fortepian to dopiero było oblężenie sali! Tyle chętnych na jedno miejsce???
Do fletu Tygrysek wszedł sam… Nie życzył sobie mamy, więc nie wiem, na czym polegało to przesłuchanie, z wiodącym instrumentem było to samo, Madzia weszła do sali sama, pani obiecywała, że potem mi powie, ale nic nie powiedziała. Komisja obejrzała dłonie Tygrysa, coś się pytali i jak mu poszło nic nie wiem!
Na fortepian czekałyśmy długo… Prawie dwie godziny w kolejce! Miałam ochotę już wyjść, ale Tygrysek nie dawał za wygraną. Chciał! Dla mnie to była strata czasu, ale Madzia bawiła się doskonale! Zorganizowała dzieciom zabawę. Przejęła czyjś smartfon z jakąś grą i dyrygowała grupą dzieci, które kiedy i jak ma grać. Słuchałam jej wyliczanek. Co druga kolejka do grania padała na moje dziecko. A reszta wpatrzona w nią jak w obraz się na to zgadzała. W końcu grał każdy! I to jest właściwe miejsce dla Tygrysa, wśród dzieci, wśród zabawy, wśród śmiechu, a nie miejsce przy fortepianie! W ciszy i skupieniu nad klawiszami.
Madzia sama weszła do sali z dwoma fortepianami! Tym razem wyszła po kilku chwilach i pobiegła do bawiących się dzieci! Ale tym razem poprosiła mnie pani i zakomunikowała:
- Dziewczynka jest bardzo rezolutna… Ma miękkie i plastyczne dłonie. Powiedziała, że macie państwo w domu gitarę i klawisze. Proszę jej już nie dawać klawiszy będziemy ćwiczyć palce z kuleczkami klawisze to popsują, tam inaczej się uderza w instrument…
- Madzia nadaje się na fortepian???
- Oczywiście! Pani wie, o wymogu posiadania instrumentu w domu???
- Taaaakkkk…. Kupimy jej… Ale ja nie chcę muzyka w domu! Już jeden jest w rodzinie i jeździ po świecie, ja chcę dziecko mieć przy sobie, a ono wszystko robi, aby jak najszybciej mi zwiać!
- Ona wyjedzie???
- Myślę, że tak…
Wyszłam zaskoczona! Tygrys i fortepian! Ale najważniejsze jest jednak przesłuchanie, a to nie wiem jak poszło. Po czterech dniach egzaminu nie wiem czy Tygrysek się dostał do szkoły muzycznej. Nie mam pojęcia ile jest kandydatów na jedno miejsce. Jedno jest pewne – sporo…. Sporo dzieci już gra na jakimś instrumencie, pierwsze szlify mają już za sobą. Sporo rodziców pcha dzieci do tej szkoły, bo ponoć muzyka rozwija myślenie, ponoć te dzieci się lepiej uczą, bo mają jakieś ambicje…
A ja wredna matka kibicuję Tygryskowi, aby się nie dostał, bo żal mi dziecka w tym kieracie. Państwowa szkoła muzyczna to kierat. Opanowanie instrumentu to ciężka praca…

Co dalej będzie zobaczymy. Wyniki za tydzień, może dłużej…

 

piątek, 24 maja 2013

Dialogi na dzień mamy.

Wieczorem wtulone w siebie zasypiamy z Tygryskiem. Nim ogarnął nas sen Madzia wyszeptała:
- Kocham ciebie mamo!
- Ja też ciebie kocham! Śpij!
- Mamo, ale ja ciebie kocham, bo mnie tak dobrze wychowujesz!
- Co proszę?!
- No mamo! Ty mnie bardzo dobrze wychowujesz, dlatego ciebie kocham!
- Naprawdę??
- Tak!
- To śpij kochanie…
 
Kiedyś, nim wtuliłyśmy się w siebie snułyśmy jeszcze plany o naszej przyszłości, marzyłyśmy o naszym domku, który być może w końcu zaczniemy budować…
- I mamo ja będę w nim mieszkała i moje dzieci! Tak dzieci i babcia…
- Chcesz, żeby z nami mieszkała babcia?
- Nie mamo! No przecież ty będziesz babcią!
- Ano tak! Zgadza się! I zaprosisz do tego domku twoją pierwszą mamusię?
- Tak mamo! Zaproszę ją! Pokażę jej jak mieszkam! Ale zawsze będę ciebie kochała! Bo ta mama, która mnie wychowuje jest dla mnie ważniejsza a nie ta, która, mnie oddała! Pokażę jej domek, ale kochać będę tylko ciebie, bo ty jesteś najważniejsza.
- Chciałabym, żeby tak było…
- Tak będzie mamo!
 
Wieczorem po kąpieli wycieram Tygryska. Madzia się do mnie przytuliła i tak wypaliła:
- Mamo! Szkoda, że jesteś taka stara i nie możesz urodzić mi siostrzyczki!
- Uuuuu… Szkoda… Nawet jak byłam młoda to nie mogłam…
- Ale mamo, będziemy się cieszyć z tego, co mamy!
- Tak?? A co mamy!?
- No jak to, co?? Mamy małego BROJA! I możemy z nim pojechać do Turcji albo… Albo do Chin! No właśnie mamo! Dlaczego nie wyjeżdżamy do Chin! Pojedźmy do Chin! Proszę…
 
Rano szykuję Madzi strój na występ w przedszkolnym teatrzyku. Wkurzam się, bo Madzia na ostatnich zajęciach zniszczyła czarną bluzeczkę białym klejem, mimo, iż miała fartuszek ochronny, ale ten gdzieś zaginął! Dyrdam, więc na nią. Ta mnie obserwuje i w końcu ucina tak moje marudzenie:
- Mamo! Ale przecież ty i tak mnie kochasz najmocniej!...
 
Gotuję obiad. Wokół po kuchni pomaga mi Tygrysek. Przyprawia mięsko, podaje wszystko, o co go poproszę. Biega ze swoim białym krzesełkiem tam i tu… W pewnej chwili go złapałam, przytuliłam i zapytałam:
- Dlaczego ja mam takie szczęście, że trafiła mi się taka córeczka, która tak wspaniale mi pomaga??? Dlaczego mi tak pomagasz Madziu??
- Jak to dlaczego?? No mamo! A jak mnie boli brzuszek, gardziołko, główka czy nóżka, to, kto mi pomaga?? Ty! Tylko ty!
 
Nad ranem Tygrysek wyślizgnął się z łóżka…
- Co robisz Madziu??
- Idę „sisi”…
- Już świta… Poradzisz sobie???
- Dam radę!
- To idź i szybko wracaj…
Tygrysek wrócił, zziębnięty wtulił się w kołdrę. Grzałam jego ciałko, głaskałam, ale to nie pomagało dziecku zasnąć. W końcu Tygryskiem zaczęło szarpać i dał się słyszeć tłumiony szloch. Przerażona się podniosłam…
- Madziulek co się stało??? Dlaczego ty płaczesz???
Spojrzały na mnie przepiękne oczy tonące we łzach.
- Mamo! Ja płaczę ze szczęścia! Ja się cieszę, że mam rodzinę! Mam mamę i tatę! I wy najmocniej mnie kochacie!
-Madziu…
Zaczęłam, ale Tygrysek wtulił się we mnie i poprosił:
- Mamo. Ale teraz to ty nie płacz! Przecież jesteśmy wspaniałą rodziną!
- Najwspanialszą!
I naszego szczęścia dopełnił tato, który z pokoju Tygryska usłyszał ruch w sypialni. I cała szczęśliwa rodzina tuliła się do siebie w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.
 
Na 20 rocznicę ślubu tato sięgnął na półkę z albumami i wydobył jeden, w którym były zdjęcia z naszej wycieczki do Grecji. Byliśmy młodzi, pogodni. Ze zdjęć patrzą ludzie, pełni wiary w szczęśliwą przyszłość. Tygrys przygląda się rodzicom…
- Mamo! Szkoda, że teraz nie jesteście tacy młodzi!
- No cóż… 20 lat to kawał czasu, choć mija szybko…
- Ale mamo jak mnie urodziłaś to pamiętam, że też byłaś młoda! Miałaś takie długie kręcone włosy…
Zapadła cisza. Nie poprawialiśmy Tygryska, ten jednak się skapował i tak wypalił:
- Aj! Przepraszam, ty mnie nie urodziłaś! Ale i tak, jak mnie brałaś to byłaś młoda i piękna! Miałaś długie włosy… Pamiętam!...
 
Na pokazach gimnastycznych opiekuję się dziewczynkami. Madzia całą zimę chorowała, więc tak naprawdę była tylko kilka razy na ćwiczeniach. Przed występem mobilizuję grupę:
- Dziewczyny starajcie się, aby wam ładnie wyszło i uśmiechajcie się. Nawet jak coś pomylicie, to nic! Uśmiech na paszczę i dalej!
Na to przerwała mi jedna z dziewczynek:
- Proszę panią! My mamy patrzeć na Madzię! Ona najlepiej ćwiczy! Mamy robić to, co ona!
Urosłam! Urosłam ogromnie! Wzruszona powiedziałam:
- To patrzcie na Madzię i uśmiechajcie się do wszystkich a wypadniecie bardzo dobrze!
I dzieci wypadły dobrze!
 
Niedawno, po śniadaniu w niedzielę tak sobie gadamy w kuchni. Tygrysek jeszcze w piżamce z rozwichrzonymi włoskami bryka. Patrzę na niego i mówię:
- Kocham ciebie najmocniej!
- Ja też cię kocham!
- A co byś zrobiła, gdyby mama przestała ciebie kochać???
- Mamo! Ja wciąż bym ciebie kochała!
- Taaak??? Dlaczego??
- BO MIŁOŚĆ ZWYCIĘŻA!

poniedziałek, 20 maja 2013

„Grzeczny Brój”

Czeszę rano Madzię. Madzia ma włosy gęste, lekko kręcone. Takie włosy doskonale nadają się na wszelkiego rodzaju fryzury, ale do rozczesywania są okropne. Szczotkuję je, więc specjalną szczotką, ale to i tak niewiele pomaga. Tygrys jęczy i marudzi. W końcu podczas porannego czesania tak do mnie wypalił:
- MAMO! CZY JA CIEBIE PROSIŁAM O TAKI BÓL???

W czwartek odbieram wcześniej Tygryska z przedszkola, ponieważ mamy zajęcia w teatrze. Jest piękna pogoda. Dzieci bawią się na podwórku. Tygrysek szaleje, płacze, wrzeszczy i krzyczy:
- No tak! Ja się nigdy nie mogę pobawić z Oliwią! Zawsze mnie zabieracie!
- Ale Madziu, cały dzień w przedszkolu byłaś to miałaś okazję się pobawić!
- Ale bawiłam się tylko jeden raz! Nie chcę nigdzie iść! Nie lubię teatru… Nigdzie nie pójdę! Nie ! Nie!
Do tego łzy, smarki, wrzaski i cała oprawa. Ja idę obok Tygryska a ten rzuca się i płacze jeszcze mocniej widząc na horyzoncie widownię. Na ławce obok chodnika siedzi i stoi obok grono staruszków i przyglądają się przedstawieniu. Tygrys gra doskonale. Wrzeszczy i buczy tak głośno, jak potrafi. Jeden z panów tak zaczepił Tygryska:
- Dziewczynko, ale ty pięknie śpiewasz!
Na to wnerwiony Tygrys przyspieszył a z jego piersi się wyrwało jeszcze głośniej:
- UUUUUUU….
Na to panowie zawołali:
- Ooooo! To ty jeszcze ładniej potrafisz śpiewać?!
Ja nie wytrzymałam. Pękłam. Zaczęłam się rechotać. Tygrys zdumiony w końcu przestał wrzeszczeć i zapytał:
- Mamo! Dlaczego się śmiejesz???
- Bo „pięknie” śpiewasz córeczko! Popatrz wszyscy się śmieją!
Tygrys rozejrzał się, ale na szczęście nie czekał na „oklaski”. Po czym spokojnie i z uśmiechem na ustach dotarłyśmy do teatru!

To przedstawienie było obserwowane przez personel z przedszkola. Nazajutrz, jedna z pań nagadała Tygryskowi, że to nieładnie, że niegrzeczna Madzia wczoraj była, że wstyd…
Madzia zdaje z tego relację, którą podsumowała tak:
- I wiesz, co mamo! Mi wcale nie było wstyd! Wcale się nie wstydzę, że tak wczoraj się zachowywałam!
W mojej głowie mała czerwona lampka powiększyła się trzykrotnie. Jeszcze kilka takich wynurzeń a w mojej głowie zacznie mrugać wielki czerwony sygnalizator.

Rano siedzimy już w aucie i powoli wyruszamy z parkingu do przedszkola. Tygrysek pyta z przejęciem:
- Grzeczna jestem mamo???
- Grzeczna! Może być!
- No właśnie! JESZCZE SIĘ DZIEŃ NIE ZACZĄŁ A JA JUŻ JESTEM GRZECZNA!
Parsknęliśmy śmiechem!

Tygrys wraca z przedszkola. Wpada na pomysł, aby wymusić jakąś nagrodę i tak zaczyna:
- Mamo! A ja dziś byłam grzeczna! Bardzo grzeczna! Nie byłam na miejscu wyciszenia ani razu! Naprawdę zero!
- Taaak??? A ile razy pani na ciebie krzyczała???
Tygrys przystanął policzył na palcach i początkowo pokazał trzy, potem pięć a w końcu się wykapował i powiedział:
- Jeden raz! Tylko jeden!
- Madziu… Nie bajerujesz mamy przypadkiem??
- No dobrze! Trzy razy, ale na miejscu wyciszenia byłam tyle razy (pokazuje zamkniętą piąstkę). Zero! Rozumiesz?! To jak? Byłam grzeczna???
- Tak! W miarę byłaś grzeczna!
- To kupisz mi jajko z niespodzianką. Proszę… Plisss…
I tu zaatakował mnie najwspanialszy błysk w oczach i uśmiech tryumfu od ucha do ucha!

Idę do przedszkola po Tygryska. Wchodzę na plac zabaw, prawie wszystkie grupy są na dworze. Szukam Madzi… Nie ma… Nagle drzwi się otwierają, wybiega grupa szósta na dwór. Na czele grupy Tygrys z wielkim wrzaskiem pędzi jak „pershing” do bawiących się dzieci. Biegnie koło mnie, wołam:
- Madziu, Madziu!
Ale moje „Madziu” zagłuszone jest przez głośne „oooo”. Tygrys nie zwraca na nic uwagi i biega po placu jak wilk wypuszczony z klatki, robi kółka, szaleje. Stoję przerażona pośrodku gromadki dzieci. Podeszła do mnie pani, skruszona tak się zaczęła tłumaczyć:
- Bo wie pani… Madzia tak zawsze wybiega! Ona już nie mogła się doczekać, kiedy wyjdziemy na dwór, a krzyczy najgłośniej! 
Wiem, że Tygrys krzyczy najgłośniej, wiem, że biega jak szalony… I to jest chyba oznaka, że mój Brój jest szczęśliwy, szczęśliwy i w końcu zdrowy!

 

środa, 8 maja 2013

Szkoła muzyczna

 Kiedy Tygrysek miał niecałe dwa lata trafiliśmy z nim do Empiku. Tam stał fortepian, właściwie to zakończył się chwilę temu koncert. Wokół instrumentu siedzieli jeszcze słuchacze. Nam jak zwykle Tygrys dał dyla i nim się spostrzegliśmy był już na scenie i wdrapywał się na taboret pianisty. Usiadł niezwykle prosto i zaczął uderzać w klawisze.
Widowisko było piękne. Zjawiskowo ładna dziewusia, prosto siedząca przy klawiaturze wydobywała dźwięki z instrumentu…Moje zaskoczenie przerwała starsza pani, która podeszła do mnie i powiedziała:
- Ta mała nie gra przypadkowo! To nie jest zwykłe bębnienie dziecka po klawiszach. Ona słucha, co się wydobywa z fortepianu. Dziecko ma talent. Nie zmarnujcie tego…

Na spacerze na Rynku jak zwykle grała kapela ze Wschodu. Tygrys we wózku ani myślał o dalszej drodze. Siedział i słuchał muzyki, tak słuchał, że aż zaskoczony przechodzień podszedł do mnie i powiedział:
- Ale ta mała słucha muzyki! To niesamowite!

Podczas tej zimy byliśmy w Hotelu na Skale. Wieczorami urządzane są tam koncerty fortepianowe. Pan grał a Madzia z innymi dziećmi przeszkadzała muzykowi w pracy. Ten ją przywołał z koleżanką i przeegzaminował dzieci z piosenek, jakie znają. Potem grał im na fortepianie a dziewczynki śpiewały. Po skończonym występie pianista nas zagadnął:
- Państwa córcia ma bardzo dobry słuch muzyczny. Powinna chodzić do szkoły muzycznej…
I tu trochę miłych zdań usłyszeliśmy…

Niedawno W ramach chorowania Tygrysa trafiliśmy w sobotę do przychodni. Czekając w kolejce Tygrysek grał sobie na wirtualnej gitarze w telefonie taty. Obserwowała to jedna z mam czekających również do lekarza, po czym uświadomiła tatę:
- Tylko 3% populacji ma doskonały słuch muzyczny, szkoda to zmarnować. Powinniśmy dziecko posłać do szkoły muzycznej… itd…

Kiedyś pytam Tygryska:
- Madziu, co będziesz robić za rok?
- Będę uczyć się grać na skrzypcach!
- Uuuu… A za dwa lata, co będziesz robić??
- Uczyć się grać na skrzypcach!
- A za dziesięć lat, co będziesz robić???
- Mamo! Będę grała na skrzypcach!

Oglądamy film, starą Różową Panterę. W jednej ze scen inspektor Crusoe wyjął skrzypce i zaczął na nich rzępolić, straszliwie rzępolić. Spytałam:
- Madziu i ty też tak będziesz nam rzępolić???
- Nie mamo! Ja będę grała jak tamta dziewczyna! (Vanessa-Mae)

OK.! Tygrysek sam chce iść do szkoły muzycznej. Początkowo marzył o graniu na flecie, ale im bliżej mamy do terminu egzaminu do szkoły tym częściej słyszymy „skrzypce”. Już nawet Tygrys się dowiedział ile takie skrzypce do nauki gry kosztują… Złożyłam dokumenty i czekam. Jeżeli zda egzamin będę miała dodatkowe bieganie po mieście z instrumentem. Jeżeli nie zda będę miała więcej czasu dla siebie. Niemniej jak sobie pomyślę o tym „skrzypieniu” skrzypiec w moim domu, to ciarki mnie przechodzą. Nie mamy nic przeciwko spełnianiu pragnień naszego dziecka, ale dlaczego to akurat muszą być skrzypce???
Uuuuu….

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Dialogi… Dla każdego zawsze coś wesołego!

Ledwo Tygrysek po chorobie poszedł na dwa dni do przedszkola, to wrócił „przeszkolony” w dziedzinie „wampirów”. Tak więc bawimy się w owe wampiry, pijemy krew i jemy mięso…
W pewnej chwili pytam Tygryska:
- A jakimi my jesteśmy wampirami?
- Dobrymi!
Korzystając z okazji pytałam dalej:
- Madziu, a na jakiego człowieka chcesz wyrosnąć?
- Na dobrego, mamo! (Odpowiedział poważnie.)
- A jakim jesteś dzieckiem?
- PSOTNYM!

Rano, nim Tygrysek wstał z łóżka, poddawał się pieszczotkom… Rozkokoszony chętnie nadstawiał pyszczek do całusków.
- Oj, pieszczoszek to ty jesteś! Olbrzymi! Czyj jesteś pieszczoszek?
- Mamy, taty, Nikoli, cioci Gosi, dziadka…
- Nie za dużo tych osób?
- MAMO! ALE BRÓJ TO JESTEM TYLKO WASZ!

Wieczorem, jakoś tak mnie napadło, aby spać z Tygryskiem w jego łóżku. Wykonałyśmy kilka fikołków, nim ułożyłyśmy się w łyżeczkę na jej wąskim łóżku…
- Mamo, ale ja z Kajetanem będę miała takie podwójne, duże, łóżko, no wiesz jakie?
- Tak! Wiem! A kto na nie zarobi??
- Kajetan!
- Acha… A co on będzie takiego robił???
- Mamo! Kajetan będzie produkował zabawki i roboty XL!
- To świetnie!
- A ty kim będziesz???
- Mamo! Zgadnij!
- No nie wiem??? Chyba szefem tej fabryki Kajetana???
- Nie mamo! Zgaduj!
- Nie mam pojęcia! Madziu, kim ty możesz być… No może aktorką!
- Nie mamo!
- Poddaję się!
- Mamo! JA BĘDĘ SPRZEDAWAŁA MIĘSO!
- Co takiego???
- No będę sprzedawała mięso, takie jak wołowina, kurczaki…
W tym momencie nie wytrzymałam, zaczęłam się rechotać!
- Madziu…
- Nie! Wy wszystko mi psujecie! Niszczycie mi moje plany na przyszłość! (Rozżalony Tygrysek wtulił się w poduszkę i był śmiertelnie obrażony.)
- Ależ Madziu! Dobrze! Jak chcesz być panią sprzedającą mięso to muszę ciebie nauczyć liczyć, abyś dobrze sprzedawała!
- Nie! Nie musisz! PRZEZ CIEBIE TERAZ MUSZĘ ZMIENIĆ PLANY!
I rozgniewany Tygrysek powoli zasypiał…

Tygrys uwielbia teatr. Ostatnio ćwiczymy balladę „Pani Twardowska” –  mama jest narratorem, tato panem Twardowskim a Tygrysek Mefistofelesem. Do kolejnej próby Tygrysek przygotował rekwizyty i nim się pokapowaliśmy pojawił się z wymalowaną buzią flamastrami… Gdy opanowaliśmy skoki naszych brzuchów zapytałam:
- Madziu! Dlaczego tak sobie pomazałaś buzię???
- Mamo! NO PRZECIEŻ MUSZĘ MIEĆ JAKIŚ ZNAK, ŻE JESTEM PRAWĄ RĘKĄ BELZEBUBA!
I po próbie włożyłam „PRAWĄ RĘKĘ BELZEBUBA” do wanny i szorowałam, szorowałam mydłem i gąbką. Na szczęście „stygmaty” ustąpiły!

Podczas choroby, Tygrysek wpadł na swój pierwszy pomysł na „biznes”. Przybiegł do mnie ze starym kalendarzem książkowym i zawołał:
- Mamo! Ja będę miała taki biznes! Będę tu malowała portrety i je sprzedawała! Co ty na to??
- Super! To maluj!
- Ciebie już namalowałam!
- O… Pięknie!
- Tu masz mamo takie włosy bo ci wieje wiatr!
- Acha! Brawo! Namaluj teraz tatusia!
- MAMO! JAK MYŚLISZ??? MAM ZROBIĆ Z NIEGO TAKIEGO KAKTUSA???

Siedzimy same w domku. Na kolację przygotowałam grzaneczki z bułeczki z pastą jajeczną. Uwielbiam ciepłe bułeczki z taką pastą. Mniam! Siadłyśmy przy stole naprzeciwko siebie i zajadamy… Po kolejnej dokładce Tygrys zaskoczony zapytał:
- Mamo! Co ty robisz???
- Nic! Zajadam!
- Ile? (powiedział groźnym tonem.)
- Tyle ile mogę!
- MAMO! TY CHCESZ MIEĆ TAKI BRZUCH AŻ TU DO MNIE???
Spojrzałam na nasz spory stół!
- Nie Madziu, Takiego nie chcę mieć!
- To nie jedz więcej! Bo będziesz wyglądała jak gruby hot-dog!

Idziemy do przedszkola. Tygrysek snuje marzenia o domu i o zwierzętach, które będziemy tam hodować…
- Mamo i gąski też będą??
- Tak Madziu!
- To ja chcę trzy!
- Dobrze!
- To niech będą dwa chłopaki i jedna dziewczyna!
- To znaczy będą dwa gęsiory i jedna gąska?
- Tak!
- A dlaczego??
- Bo mamo, te gęsiory będą się biły o tą jedną samicę!
- Acha… Ale to niezbyt wesoło!
- Ale mamo! Będziesz musiała złapać tą gąskę i przytrzymać jej oczy, tak … (Tu Tygrysek demonstrował mi jak mam przytrzymywać zamknięte powieki gąski.) A ja będę jej malować oczy… Na różowo tutaj (powieki) i na czarno tu (palce Tygryska gładziły brewki).
Zaskoczona zatrzymałam się:
- Madziu, dlaczego???
- NO MAMO! JA MUSZĘ JE JAKOŚ ROZPOZNAWAĆ! MUSZĘ WIEDZIEĆ KTÓRA TO DZIEWCZYNA JEST! TAK BĘDĘ WIEDZIAŁA!
Na te słowa parsknęłam śmiechem! Nigdy nie wpadłam w swoim życiu na pomysł aby robić gęsiom makijaż!

Po południu przyglądam się Tygryskowi… Ma takie sino-zielone czoło z widocznym guzem.
- Madziu! Gdzie ty znowu szalałaś! Gdzie nabiłaś sobie takiego guza na czole!
- Ach mamo! To w przedszkolu….
- Jak to w przedszkolu??
- No jak… Bo mamo, chciał MNIE POCAŁOWAĆ FILIP A JA MU UCIEKAŁAM… No wiesz, uciekałam na płot i się walnęłam… No w płot mamo się walnęłam! No nie wiesz jak to jest???

Udało nam się wylicytować na allegro obraz, wieczorem udałam się z Tygryskiem na pocztę. Wracamy z dużą paczką pod pachą. Na przejściu dla pieszych złapało nas światło czerwone, więc popchałam Tygryska przodem aby przyspieszył i zszedł z pasów. Właśnie z za rogu wjeżdżał na krzyżowanie autobus. Madzia stojąc już na chodniku wołała do mnie:
- Mamo szybko! Mamo…
Przyspieszyłam…
- Wiesz co mamo! GDYBY CIEBIE PRZEJECHAŁ TEN AUTOBUS, TO JA WZIĘŁABYM TEN OBRAZ CI WYRWAŁA I SZYBKO POBIEGŁA Z NIM DO DOMU!...

Sprzątamy z Tygryskiem mieszkanie… Madzia ma pozamiatać przedpokój. Robi to na odwal się…  Po jej posprzątaniu, chwytam za szczotę i dokładnie zamiatam. Tygrys spogląda na kupkę śmieci i tak to komentuje:
- NAJWYRAŹNIEJ TO JA BYM CHCIIAŁA ABY U MNIE W DOMU SPRZĄTAŁ MÓJ MĄŻ, BO JA SIĘ TEGO NIGDY NIE NAUCZĘ MAMO!

 

 

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Niedziela…

W połowie marca mieliśmy już trzeci antybiotyk za sobą. Tygrys jak zwykle, choruje. Tym razem coraz ciekawiej. Czy to się wreszcie zakończy?? Przeważnie siedzę całymi dniami w domu, ale to też ma swoje dobre strony! Tygrys to tak określił:

-Z MAMĄ TO JAK Z DZIEĆMI, ALE MAMA JEST ZABAWNIEJSZA OD DZIECI.

Zaczęłam Tygryska uczyć pisać i czytać. Nawet przebrnęłyśmy to sprawnie! Mamy opanowane i ć, i ś i cz i teraz uczymy się ch. Jednak, w tym monotonnym z pozoru okresie mamy wciąż fantastyczne przygody. Chociażby ostatnia niedziela. Była wspaniała! Mimo wciąż niezbyt pięknej pogody jak na tę porę roku przystało w naszym domku nie brakowało śmiechu. Rano, do naszego łóżka przyszedł tato, który wrócił z delegacji. Jakoś mnie naszło na białą pościel, i był to fantastyczny pomysł. Po tylu latach spędzonych w kolorach w bieli bawiliśmy się doskonale! Jednak nie potrafimy w tym kolorze urządzić bitwy na poduszki, ale Tygrysa wytarmosiliśmy jak należy. Oczywiście, pisków, chichów, i przerw „ chcę siusiu” było sporo. W końcu, po kolejnym powrocie z toalety, złapałam Tygrysa i tak przygwoździłam, że nie miał możliwości ruchu, a ja miałam wolną rękę do gilgotek. W tej sytuacji, będąc blisko przegranej Tygrysek przeraźliwie głośno zawył. Razem tatą usiedliśmy z wrażenia. Tygrys wyskoczył z łóżka jak poparzony…
- Madziu, co się stało?

- MAMO! BO JA SIĘ POCZUŁAM TAK, JAKBYŚCIE ZARAZ CHCIELI MNIE ZABIĆ!

Na te słowa szczęki nam opadły i całą trójką wtuleni w siebie śmialiśmy się do rozpuku, po czym ponownie obezwładniliśmy nasze dziecko i wygilaliśmy je za cały tydzień jak należy!

Po tak cudownym poranku, przyszła kolej na mycie się. Czasami ja zabieram się za szorowanie zębów Tygryskowi. Dziecko to raczej gryzie szczoteczkę i zjada pastę, a my mamy przecież dysplazję szkliwa! Tu trzeba szczególnie dbać o zęby! W pewnym momencie zahaczyłam o rosnącą szóstkę. Tygrysem poczuł ból i zawołał:

- NO NIE! TY TO NAWET NIE DBASZ O MOJE ZDROWIE!

Na takie działo, nie mieliśmy żadnej riposty!

Przed obiadem Madzia, jak to się często zdarza, pomaga. Wpadła do kuchni z nałożonym fartuszkiem i zawołała:
- Mamo! Zwiąż mi!
Ja zajęta mieszaniem w garach nie zareagowałam natychmiast, więc Tygrys powtórzył:

- MAMO! PROSZĘ!!! ZAWIĄŻ! OBIECUJĘ, ŻE JUTRO CAŁY DZIEŃ BĘDĘ CHORA!

Stanęliśmy jak wryci i znowu szczęki nam drgały z „przesadnych” wypowiedzi naszego dziecka!
Podczas obiadu, jak zwykle Tygrysek wymuszał karmienie! My spokojnie robiliśmy swoje. Tygrys używał broni coraz cięższego kalibru, w końcu wytoczył takie działo:

- CHOCIAŻ BYŚCIE COŚ DLA MNIE ZROBILI W TYM ŻYCIU!

Na taką amunicję wybuchnęliśmy tylko gromkim śmiechem! Gdy ten pocisk chybił celu, chwytając się ostatniej deski ratunku, Tygrys płaczliwie wypalił tak:

- BO TAK, TO NISZCZYCIE MOJE PIĘKNE ŻYCIE!...

Po kąpieli Wycieram Tygryska i opowiadam mu o kolacji, pytam na co ma ochotę, itd. Tygrys oczywiście nie ma ochoty na kolację. Na moje zachęty odnośnie spożycia kolacji tak wypalił rozłoszczony:

- A OBIAD TO GDZIE BYŁ? NO CO? 

- Jak to gdzie był?
- No właśnie! Były tylko pierogi! A to co jest? No co?? To jest drugie danie!

Wieczorem Tygrys oglądał sobie film. Tato przygotował kolację. Wołamy Tygryska. Oczywiście Madzia nie jest głodna, nie będzie jeść, zje tylko mleko, najlepiej z butelki ze smoczkiem….
- Madziu, idź poproś telewizor niech da ci mleczko! (Zażartowałam.) My damy ci to, co przygotował tato.
Madzia pobiegła do pokoju i zrobiła przedstawienie:
- Telewizorku! Daj mi mleczko ze smoczkiem! Proszę…
Padła na kolana przed monitorem i prosiła o mleczko… Nie wiem, czy złożyła dłonie jak do modlitwy? Nie mniej naburmuszona wróciła do stołu i odpaliła:

- NO OCZYWIŚCIE! MOI RODZICE JAK ZWYKLE MNIE NIE SŁUCHAJĄ!

Siadła do stołu i ze smakiem zjadła przewidzianą dla niej kolację.

piątek, 5 kwietnia 2013

Śnieżne święta…

Tygrysek ma już skończone sześć lat… Dopiero w te święta sobie uświadomiłam, że nigdy nie był zaproszony do babci O. na żadne święta! Nawet nie zaprosiła go moja rodzina na niedzielny obiad… Nigdy nie spotkał się z moją rodziną przy świątecznym stole. Taka jest PRAWDZIWA „miłość” mojej chrześcijańskiej rodziny do dziecka porzuconego… Do ”bękarta” o genach niewiadomego pochodzenia…

Ale nic to, święta jak zwykle spędziliśmy w sposób cudowny! Tak się złożyło, że im bliżej do lata, tym większy śnieg spotykamy na naszych wypadach z domu. Tym razem padło na Karpacz. Ja byłam pewna, że zima odpuści, w końcu ile można?!

Wyruszyliśmy rano w doskonałych humorach. Taka droga dla taty, to bułka z masłem… Ale, wjechaliśmy na autostradę, tato położył cegłówkę na gazie i wszyscy przenieśliśmy się do dalekiej krainy, gdzie mieszkają „inni”, wilkory i Lady Stark i Deneris… Jednym słowem pochłonęła nas „Gra o tron” i o mały figiel nie dojechaliśmy do Zgorzelca! Na szczęście w porę się skapowaliśmy, że jedziemy nie tak jak trzeba i papierowa mapa nas wspomogła.

Zdążyliśmy jednak na święcenie pokarmów! Fantastyczny ksiądz uczył dzieci tańczyć i śpiewać. Mnie nagle zaczęła razić ilość ludzi… Jakoś zapragnęłam ciszy i spokoju. Tygrys natomiast był w swoim żywiole. Próbował dopchać się do księdza, walczył o to, by jego koszyczek był najmocniej pochlapany! Oburzył się, gdy ksiądz go pokropił i podstawił pod kropidło święconkę.

Jak zwykle Gołębiewski na święta przygotowywuje moc atrakcji. Poszliśmy na pieczenie ciasteczek, na robienie ozdobnych jajek wielkanocnych, występ magika, na rodzinne robienie stroików świątecznych… Jajka wielkanocne robiliśmy razem z dosyć nietypową rodziną, którą jeszcze potem wiele razy spotykaliśmy. Poznaliśmy się i… I chylimy czoła przed dziewczyną, piękną i przystojną, która pokochała niepełnosprawnego mężczyznę, dosyć mocno i mają piękną córcię! Ten związek dowodzi o niesamowitej sile miłości! Cieszę się, że ich poznaliśmy!

Poznaliśmy również rodzinę Patrycji! Patrycja starsza od Tygryska o 4 miesiące i mniejsza o głowę. Tato Patrycji łudził się, że Patrycja z natury spokojna nie wykombinuje nic z Madzią.

- Niech pani spokojnie je! Ja obserwuję dziewczynki! Widzę, że wasza ma diabliki w oczach, ja ją już zaobserwowałem! Ale proszę spokojnie jeść, nigdzie stąd nie wyjdą! Tu jest jedno wyjście!

Świetnie - pomyślałam! Byłam pełna podziwu dla pewności jego słów. Nie uśpiły one jednak mojej czujności. Może i Patrycja nie opuści wielkanocnego śniadania, ale Tygrys i owszem. Jeżeli tylko znajdzie wyjście nie obstawione przez obsługę to da drapaka. I znalazł to wyjście! I na szczęście czuwałam i zgarnęłam dziewczynki z powrotem na salę.

Poznaliśmy również Cyganów czy raczej Romów i piękną dziewczynkę Naomi! Mieli jakieś święto rodzinne i Madzia z innymi dziećmi bawiła się w restauracji. Hitem wieczoru był taniec Romów. Jeden pan klaskał w dłonie w rytm muzyki, obok niego tańczyli inni. Tygrysek też. Był zauroczony przystojnym Romem, tańcem i muzyką. Wracając do pokoju wyznał mi w sekrecie:

- Mamo! Szkoda, że nasz tato taki nie jest!

Śmialiśmy się z jego pragnienia, ale takim tańcem można oczarować, nie tylko małe dziewczynki. Z sali posypały się oklaski.

W te święta padał śnieg… Śniegu nasypało po kolana, a zaspy były jeszcze większe. Madzia kocha zimę. Na spacerach nosiła sople lodu i chowała je w śniegu. Brykała po świeżym puchu jak przystało na Tygryska. Jej radość z takiej aury jest do pozazdroszczenia! Udało mi się zrobić jej psikusa! Madzie chciała mieć zdjęcie z dinozaurem. Podeszła do gada i zaczyna pozować a ja do niej wołam:

- Madziu! Uważaj tylko, aby ciebie dinozaur nie ugryzł!

I w tej chwili jak oparzony wyskoczył mi z kadru Tygrys i wpadł w zaspę śmiertelnie przerażony, że zaraz bestia go ugryzie!

Śmialiśmy się potem wszyscy! Ale Tygrysek postanowił zrobić odwet na mamie! W hotelu przyczaił się za rogiem i chciał mamę postraszyć. Jakoś zauważyłam kątem oka Madzię jak zerka zza roku czy już się zbliżam. Wpadłam na genialny pomysł: przyspieszyłam i z głośnym „UUUU” wskoczyłam za róg! Tygrys z przerażenia zapiszczał najgłośniej jak potrafi, aż nam w uszach zadzwoniło! Niemniej udało mi się ponownie Magdulkę zaskoczyć.

Sporo czasu spędziliśmy w Aquaparku. Nasze dziecko kocha pływanie. Toto jej towarzyszył w zabawach. Również „załapał” się na Śmigus Dyngus! Nim weszli do „Tropikany” przywitała ich woda z wiaderek. Ja patrzyłam na ich zabawę przez szybę. Bawili się doskonale! Nawet udało mi się uchwycić moment, gdy Madzia i tato zbliżyli się do mnie i jeden z ratowników otworzył do Madzi ogień z węża! Fantastycznie się dziewusia wygięła!

Ponadto, tata i Madzia wyskoczyli z basenu na śnieg! Brr… Dla mnie taka przygoda jest nie osiągalna! Mam zdjęcie taty w kąpielówkach na śniegu. Ponoć nie czuję się zimna i wskakuje się w śnieg jak w watę! Madzia też była zachwycona z pobytu na śniegu w stroju kąpielowym!

Do osiągnięć Tygryska należy dołączyć i to, że dziewczyna potrafi przepłynąć dwa razy basen sportowy – czyli 50 m. Co prawda jest to styl mieszany, czasami rozpaczliwy, ale czasami w tym stylu można spotkać trzy ruchy pływackie typu żabka i Madzia potrafi też popłynąć kawałeczek żabką krytą. Ja taki basen omijam z daleka… Madzia czuje się w nim prawie jak rybka! Już próbuje wskakiwać do niego bez asekuracji taty. Myślę, że następnym razem będzie płynęła sama.

Tak małemu dziecku te święta kojarzą się wciąż z zajączkiem, jajkami i laniem się wodą. Nie spodziewałam się, że nasza córcia tak się przyłoży do obrzędów wielkanocnych. Przed Lanym Poniedziałkiem przygotowała sobie jajeczko do psikania wodą pod poduszką. Rano obudziłam się pierwsza. Tygrysek spał w swojej ulubionej pozycji – to znaczy głowę miał między nogami! Wstałam, aby zrobić mu zdjęcie. Trzask migawki obudził Madzię. W tym momencie uchwyciłam twarz dziecka, które ma otwarte oczy, ale jeszcze śpi. Po sekundzie Tygrys chwycił za jajko, cichutko podreptał do łazienki po wodę i popsikał śpiącego w najlepsze tatę. Nawet nie jestem pewna, czy po drodze mnie widział??...

Szkoda, że święta trwały tak krótko! Nim zaczęliśmy wypoczywać czas gonił nas do domu. Z samochodu kusiła nas zima, z mięciutką pierzynką z białego puchu i padającym leniwie śnieżkiem. Tym razem nie słuchaliśmy audiobooka. Spokojnie, bez większych wpadek dowieźliśmy śpiącego w najlepsze Tygrysa do domu.

 

 

 

 

piątek, 29 marca 2013

Pieniążki, kto ma ten jedzie do Wieliczki…

Dawno, dawno temu na koloniach śpiewaliśmy:
Pieniążki, kto ma, tej jedzie do Wieliczki
A kto pieniążków nie ma, ten palcem do solniczki!...

Po tylu latach ta kolonijna piosenka kryje w sobie głęboką prawdę! Nawet trzeba by zmienić tekst „pieniążki” na „duże pieniążki”. Ale, zacznijmy od początku!
Ostatnio jestem fanką „gruponów”, tym razem padło na pobyt w Wieliczce. Oferta była zachęcająca i za małe pieniądze. Wieliczka, wiadomo, jedyne takie miejsce na świecie. Plan mieliśmy jak zwykle rozbudowany – dzień dla zdrowia dwa razy, popołudnie w Niepołomicach, popołudnie i wieczór w Krakowie, trasa turystyczna, Solilandia, trasa górnicza i nawet bąkaliśmy o Wawelu…
W czwartek rano o szóstej zadzwonił budzik… Uuuuu…. Jak ja nie lubię wstawać tak wcześnie! Ale ledwo budzik umilkł usłyszałam:
- Świetnie! O właściwej porze usnęłam i o właściwej się obudziłam! Wstajemy!
Obok mnie Tygrysek z radością witał nowy dzień gotowy na przygody! Jego zapał udzielił się wszystkim, szybko zebraliśmy się i bez marudzenia ruszyliśmy w drogę.
W Młynie Solnym powitała nas miła obsługa i od razu ruszyliśmy, aby zdążyć na pierwszy zjazd pod ziemię. I tu się trochę podłamaliśmy. Za dwa zjazdy do sanatorium zapłaciliśmy 900 PLN i za to otrzymaliśmy:
- Burczenie lekarza, który potraktował nas jak intruzów.
- Nikt z obsługi się nam nie przedstawił, nie poinformował, co i jak. A wypadałoby, aby lekarz przedstawił się grupie, poinformował o warunkach panujących w kopalni, przedstawił personel, który niby miał czuwać nad pacjentami.
- Nie wskazano nam sprzętów, nie wprowadzono nas do pomieszczeń, co więcej dostaliśmy na naszą trójkę tylko jeden koc i… I róbta co chceta pod ziemią…
Na szczęście nie jesteśmy ludźmi, którzy sobie nie poradzą, ale chciałoby by się, aby personel tak pracował, żebyśmy chcieli przyjechać do takiego sanatorium a nie załatwiali go tylko z uwagi na to, że nasze dziecko choruje…
Niemniej była to dla nas fantastyczna przygoda. Znaleźliśmy miejsce przy stoliku, kuracjusze nas poinformowali o wszystkim, a ekipa, która „była” w pracy usadziła swoje cztery litery w tzw. dyżurce…
Dla dzieci (i dorosłych też) zorganizowane były zajęcia oddechowe. Prowadziła je bardzo sympatyczna dziewczyna. Potem zajęcia ruchowe a na końcu były biegi na czas wokół jeziorka Wessel. Wszystkie działania miały na celu wspomóc wdychanie zdrowego powietrza. Bardzo dużym błędem jest łączenie kuracjuszy – dzieci i ludzi starszych. Starzy marudzili na dzieci, że głośne, że biegają, że… Ale przecież to normalne, że dzieci w wieku przedszkolnym takie są, one muszą jakoś wyładować swoją energię, a szczególnie jest to uciążliwe, gdy przestrzeń jest ograniczona. Pod koniec pobytu dzieci z nudów walczyły ze sobą, wszystkie. Nie spodobało się to jednej staruszce i zawarczała na dziewczynki, że są „paskudne, wręcz obrzydliwe i nieznośne”... Dziewczynki wróciły do stolików i płakały. Tygrys też. Szkoda, że nie byłam przy tym. Szkoda, że nikt dzieci przed takim atakiem nie obronił. Ale jak wcześniej zauważyłam, personel miał to wszystko „gdzieś”, a dzieci, naprawdę z nudów musiały sobie wymyślać jakieś zabawy!

W trakcie tego pobytu mieliśmy taką przygodę: przyłączyliśmy się do zajęć grupowych, w pewnym momencie wpadł Tygrys i oznajmił, że są dla dzieci inne zajęcia i dzieci oswobodziły się z objęć rodziców i ruszyły za Tygryskiem na inne zajęcia. Zrobił to tak naturalnie i dzieci się do niego przyłączyły bez kapryszenia, że jeden z rodziców orzekł:
- Ona powinna zostać ambasadorem!
Kolejnego dnia zjechaliśmy w godzinach rannych, zmieniła się ekipa, oczywiście „stado owieczek” bez dzień dobry, bez zapoznania się obsługą, zostało zwiezione na dół i tu personel pobiegł w swoją stronę a kuracjusze w swoją. Usiedliśmy przy stoliku. Po chwili podbiegły do nas babcie i kazały opuścić stolik, bo to ich… Uuuu… Ja nie dam się w łatwy sposób przepędzić, więc babcie usiadły przy innym stoliku. W końcu to ma być dla mnie przyjemność, a nie użeranie się z ludźmi. Do „naszego” wywalczonego stolika dosiedli się inni kuracjusze z dziećmi a potem, to siedziały prawie same chłopaki a na środku stołu pojawiła się cała sterta chłopackich zabawek. Bawiłam się z chłopakami w najlepsze! Miałam dosyć pokaźną armię smoków, która walczyła z armią żołnierzy. Mieliśmy czołgi, samoloty i działa! Dobrze, że moje smoki latały wyżej niż samoloty! Tygrys z resztą „bandy” biegał wokół jeziorka.
Spacerując wokół jeziora zwiedziliśmy „Stajnię” i przyłączyliśmy się do zajęć ze śpiewania. Weszliśmy do komory, a pani prowadząca zajęcia nas się zapytała:
- A Madzia ogląda bajeczkę?
- Tak, chyba wszystkie dzieci siedzą przed telewizorem.
- Wiecie państwo, że macie bardzo inteligentną i bystrą córeczkę!
- Taaaak…Dziękujemy!
Odpowiedzieliśmy zaskoczeni. Takie wyróżnienie, przy wszystkich. Duma nad rozpierała! Pani jednak ciągnęła dalej:
- Ona ma piękne oczy i porusza się z taką gracją! Oj będziecie mieli problem z chłopakami!
- Tak, wiemy!
- I co???
- I wybudujemy wysoki płot wokół domu, dom z wieżyczką a tam zainstalujemy CKM i każdą makówkę, która się pojawi nad murem skosimy…
Wszyscy wybuchnęli śmiechem a pani na szczęście nie drążyła tematu dalej. Niemniej my byliśmy podbudowani, że Tygrys został zauważony. I to nie tylko przez obsługę. Chłopaki od razu pokochały Tygrysa. W pewnej chwili dobiegło mnie, jak dzieci krzyczały:
- Magda i chłopaki górą! Magda i chłopaki górą!
Nie bardzo się orientowałam, o co tym razem chodzi, ale Magda w gronie chłopaków dyrygowała, co dalej będą robić. I to robili, ku uciesze dzieci, i ku zgrozie starszych kuracjuszy!
Tym razem nikt nie nagadał Tygryskowi, ale podszedł do naszego stolika smutny chłopczyk i się żalił, że „tamta pani mnie przegoniła, bo się za bardzo wiercę”. Normalnie, starsze pokolenie, chciałoby, aby dzieci dołączyły do posągów z soli! Na szczęście mogłam podzielić się moimi smokami i chłopiec po chwili swoim smokiem pożerał czołg!
Oczywiście w pewnej chwili zrobiło się zamieszanie i wszyscy pośpiesznie opuściliśmy komorę.
W dniu dzisiejszym chcieliśmy pojechać do Krakowa. Ale pobyt kilka godzin pod ziemią tak nas wyczerpał, że padliśmy. Tylko Tygrys szybko się zregenerował, umówił się z Jasiem i bawił się w świetlicy w Młynie Solnym do kolacji.
Kolejnego dnia udajemy się na trasę turystyczną. Ach, pędzimy po korytarzach od komory do komory, ja z ledwością robię jakieś zdjęcia. Warunki są trudne a zdjęcia kiepskie. Tygrysek oczywiście jest w swoim żywiole, pilnuje panią przewodnik, zadaje pytania. Dla mnie takie zwiedzanie jest do bani! W końcu nie chłoniemy kopalni, tylko po niej biegamy jak po hipermarkecie! Tu „pies” tam „kierat”, tam „bałwan solny”, tu Soliludki…
W końcu mamy przerwę w zwiedzaniu, możemy wyjechać na powierzchnię lub udać się jeszcze do muzeum.
W ramach przerwy chcemy coś przekąsić pod ziemią. Uuuu… Są gołąbki. Tygrys pragnie zjeść gołąbki. OK.! Są duże, więc cała rodzina się podzieli jedną porcją. Ale nic z tego, Tygrys wtranżala wszystko, dosłownie końcówka zostaje dla taty. W takim wypadku ja wpadam na pomysł zjedzenia kremówki papieskiej. Droga jak tyfus, ale co tam! Kupuję!
I tu szok! Do pysznej kremówki wyciągają ręce i tato Tygrys! Tato jeszcze pokazuje wczoraj zrobione zdjęcie „oponki” mamy i mnie straszy, że oponka po zjedzeniu kremówki się powiększy! No cóż! Poległam! Oddałam im kremówkę, która zniknęła szybko z talerza! Ale tu Tygrysek przytulił się do mnie i wołał taty:
- Mama ma najpiękniejszą oponkę! Kocham oponkę mamy!
No tak, chciałoby się zjeść kremówkę i chciałoby się nie mieć oponki!
Po posiłku udajemy się do muzeum Żup Krakowskich. Jest świetne. Tylko, dlaczego znowu się spieszymy???
Po zwiedzeniu kopalni udaliśmy się do Kościoła i Zamku Żupnego. Kościół piękny! Bogaty. Nie widzieliśmy zbioru naczyń liturgicznych, bo było już zamknięte. Szkoda, bo monstrancja i inne przedmioty pokazywane na zdjęciach wydają się być ciekawe.
Zamek Żupny ma ciekawą kolekcję solniczek. Niektóre są przepiękne! A my w domu nie mamy żadnej porządnej solniczki! Musimy kupić. Jeszcze w tym zamku oglądamy ciekawą kolekcję amonitów. To chyba jest największa wystawa, jaką widzieliśmy do tej pory. Tygrysowi też się podoba! Szczególnie multimedialna impresja. Naprawdę ma się wrażenie, że amonity tańczą w takt muzyki.
Ledwo wróciliśmy do pokoju, nim my się rozebraliśmy Tygrys w podskokach był już gotowy pobiec do Jasia. Pobiegł… Dzieci się bawiły do późnego wieczora!
W niedzielę ja z Tygrysem wybrałam się na odkrywanie Solilandii a tato zaliczył trasę górniczą. Tym razem szybko zbiegliśmy po schodach, dzieci odkrywały tajemne znaki pozostawione przez Skarbka, poznały Soliludka, znalazły jaja Solonia, jego ogon i głowę, aby w końcu swojej wędrówki spotkać się ze Skarbkiem. Skarbek zaprosił dzieci do swojej komory a tam było przedstawienie. Na tronie zasiadła księżniczka Kinga a dwóch rycerzy szukało soli i wykopało pierścień dla księżniczki. Tak się złożyło, że księżniczką został Tygrysek i dostał pierścień od rycerza. Widziałam radość mojego dziecka! Ależ Madzia się cieszyła! A jej oczy wyszły z orbit, gdy Skarbek pozwolił zachować jej pierścień na zawsze! Ale ma dziewczyna fuksa! Normalnie, Tygrys rzeczywiście urodził się pod szczęśliwą gwiazdą! Oby ta gwiazda mu świeciła do końca jego dni!
Na zakończenie przygody w Solilandii dzieci dostały po krysztale soli. Sól pięknie krystalizuje! Ponoć jest kryształowa komora, ale jest to rezerwat i tylko nieliczni mieli okazję ją widzieć. No cóż, dobrze, że choć tyle zobaczyliśmy. W końcu pod ziemią spędziliśmy prawie 24 godziny! Zakupiliśmy sobie na pamiątkę woreczek kuchennej soli kamiennej za jedyne 16,5 PLN za 2 kilo! Kiedyś taka sól kosztowała grosze i była omijana szerokim łukiem, bo była szara i potem na talerzu skrzypiały pod łyżką grudki minerałów. Teraz taka sól to rarytas! I to, jaki! Normalnie będziemy jej używać tylko na świąteczny stół!
I tak nasza przygoda dobiegała końca. Mając w rękach kupon na zniżkowy obiad udaliśmy się do restauracji. Tam przy jednym stole siedziała grupa Rosjan z dziećmi. Jeden z chłopców „szalał” przy stole i został przez mamę wyprowadzony do holu hotelu, aby nie przeszkadzał pozostałym.
Tygrys też zachowywał się kiepsko… Zjadł zupę, ale nim podano nam drugie danie lokal opuściła nowo poznana koleżanka Olga i Tygrys nie miał nastoju na nic. Co więcej, złota rybka podana na talarkach z uśmiechami zamiast wędrować do paszczy przemieszczała się na talerzu tam i z powrotem. Napięcie rosło, aż w końcu talarek z uśmiechem zawirował nad stołem, uderzył w mamę i wylądował pod stołem! Do młodego Rosjanina dołączył Tygrys. Ale chłopczyk wypłakał się na sofie a Tygrys dla wszystkich zrobił przedstawienie na posadzce. Biała bluzka zamieniła się w szarą. Uuuu… Szkoda, ale wychowanie kosztuje! To tylko ubrania, tak jak uczyła mnie psycholog pani Małgosia nie reagowałam, choć szkoda mi było tej bluzki! W końcu nie była znoszona! Personel hotelu i inni goście mieli przedstawienie, które zakończyło się jak tylko Tygrys zrozumiał, że siedzimy daleko, zajadamy obiad i nie zwracamy uwagi na jego wybryki. Na szczęście żaden ze „skazanych na banicję” nie wpadł na pomysł, aby na złość mamie odmrozić sobie uszy! Bardzo było zimno na dworze i Madzia z chłopcem postanowili się wspólnie pobawić. Obydwoje zamienili swoje łzy szału na piski radości i bawili się przy recepcji.
W pewnej chwili Madzia do nas podeszła i powiedziała, że ma ochotę na jedzenie. Było już zapakowane. Tygrysowi mina zrzedła, ale cóż, przyjął wiadomość na klatę, wypił sok i pobiegł się bawić z Rosjaninem, którego obiad również znikł ze stołu.
Ciekawa jestem, ile razy będziemy jeszcze przerabiać tą lekcję??? Przykazałam tacie, że po drodze do domu nie ma żadnego zatrzymywania się na posiłek. Ledwo rozpakowaliśmy samochód, Madzia poprosiła o obiad. Odgrzałam w kuchence zapakowany obiad i nim się spostrzegłam „złota rybka” zniknęła w czeluściach Tygrysa, talarki z uśmiechami też a po marchewce nie było nawet śladu!
Jeszcze dwa zdania o pogodzie! Jesienią w ramach gruponu chciałam pokazać Tygryskowi zimę, taką prawdziwą. Pod koniec listopada w Tatrach nie było śniegu i pogoda była jak drut!
Tym razem marzyła mi się wiosna, kwitnące forsycje i przebiśniegi… A pokazałam zimę. Mroźną, z opadami śniegu, ze słońcem i soplami. Zimę piękną, tylko, dlaczego zima w tym roku tak się spóźniła???

 

czwartek, 14 marca 2013

Mała „spryciula”

Często sprzątając kuchnię wymiatałam z różnych zakamarków a to podrobiony na kawałki żółty serek, a to przeżute i wyplute resztki mięska, a to nitki makaronu ukryte między zabawkami. Zżymałam się z tym, sprzątałam, słuchałam wyjaśnień Tygryska, że to są „zapasiki myszki zgromadzone na zimę”. Tłumaczyłam, mówiłam, że tak nie wolno, prosiłam, itp. W końcu po lekturze książki „Uparte dzieci…” przeszłam od „gadania” do „działania” i to od razu w wielkim stylu.
Tygrysek mimo skończonych sześciu lat wciąż domaga się karmienia. Normalnie potrafi pół godziny siedzieć i otwierać buzię i czekać, aż ktoś litościwy będzie pakował do paszczy jedzenie. Na tatę to działa, ja mam w tym czasie czas, aby zająć się na spokojnie pracami w kuchni. Jest to ta upragniona chwila spokoju, w której Tygrys na pewno nic nie zbroi!
Ostatnio siedząc z Madzią w domu ”ćwiczyłam ją z samodzielnego jedzenia”. Miałam czas! Tygrys nie miał wyboru! Musiał zjadać sam. Trochę mi szkoda, bo „Bestia” inteligentna jest, ale z uporem maniaka wciąż testuje moje zachowanie i pierwsze pół godziny posiłku spędza nad talerzem, otwiera buzię i prosi, aby go nakarmić! Potem zjada zimny posiłek. Ne wiem, czy nie smakuje jej ciepłe danie???  Niemniej drugie danie potrafi trwać czasami 2 godziny! Tak było dziś z drugim daniem! Na obiad ugotowałam ziemniaczki, udka z kurczaka duszone w cebulce oraz kiszone ogóreczki. Do tego kompot z jabłek, ananasa i limonki. Dla mnie pychota! Dla Tygrysa raczej nie! Od razu zgłosił zastrzeżenie, że skórka na kurczaczku nie jest chrupiąca... Nic, na spokojnie przeżyłam marudzenie dziecka i po skończonym obiedzie poszłam do sypialni poczytać książkę… W końcu po około godzinie doczekałam się wiekopomnej chwili – Tygrys zjadł! Nawet odstawił swój talerz na blat koło zlewu. Po chwili wstałam i udałam się do kuchni, aby dokończyć sprzątanie. Na talerzu Tygrysa leżały porozrzucane ziemniaki, kiszone ogórki były wyjedzone, co do joty. Zastanowił mnie brak kości po kurczaku! Na talerzu nie było nawet śladu po mięsie! To dało mi do myślenia. Zajrzałam do garnka, przejrzałam „skrytki myszki”, zajrzałam do kosza na śmieci i nie znalazłam! W tym momencie zawołałam Tygryska:
- Madziu, co się stało z mięskiem???
- Zjadłam!
- Wszystko zjadłaś???
- Tak mamo! Wszystko zjadłam!
- No dobrze, a gdzie jest kość z twojej nóżki???
- W koszu!
- W koszu?? To proszę wyjmij mi ją i pokaż.
Tygrysek wyjął moją kosteczkę i podał mi ją z szelmowskim uśmiechem na ustach.
- Zobacz mamo jak zjadłam!
- Madziu! To moja kosteczka! Pokaż mi twoją!
Przyparty do muru Tygrys wygrzebał zawinięte w papierowy ręcznik swoje mięsko. Czekał ze spuszczoną głową na moją reakcję. Ja na spokojnie, odwinęłam mięsko z ręcznika, dałam do ręki Tygryskowi i poleciłam, że ma to zjeść.
Tygrys zrobił wielkie oczy! Z zaskoczeniem sięgającym zenitu z rozpaczą w głosie zapytał:
- Mamo! Ty każesz mi jeść to mięso ze śmietnika???
- Tak Madziu! Zjesz to mięsko ze śmietnika.
Tygrys próbował ze mną negocjować, lecz ja nie podejmowałam dyskusji. Posadziłam dziecko przy stole i jak gdyby nigdy nic zajęłam się porządkowaniem garów w kuchni. Widziałam, jak pierwszy kęs zakłuł Tygrysa w zęby, ale ponieważ z mojej strony nie było żadnej reakcji Tygrys na spokojnie obgryzł całą kosteczkę. Na koniec jeszcze udało mi się oderwać troszkę kęsków i podałam je dziecku. Po skończonym posiłku, tak odpaliłam do wciąż zaskoczonego Tygryska:
- I tak oto Madziu, mamy już przećwiczone jedzenie mięska ze śmietnika! Mam nadzieję, że było to pierwszy i ostatni raz i już nigdy nam się to nie powtórzy. Co ty na to??
- Tak mamo!
- To dobrze! Teraz możesz iść się pobawić.
Tygrys poszedł się bawić, a ja mam nadzieję, że moja nowa lektura pomoże mi wciągnąć moje dziecko do współpracy ze mną. Myślę, że mój taniec z Tygryskiem na szkle powoli przerodzi się we wspaniałą współpracę, mimo, iż wciąż Tygrys testuje granice…