sobota, 29 grudnia 2012

Tatry

W tym roku mieliśmy problem z pojechaniem na wakacje. Tato cały czas zajęty, w rozjazdach… Nawet nad morzem pracował, ledwie wieczorami towarzyszył nam na basenie. Postanowiłam wykupić grupon i postawić moją rodzinę przed faktem dokonanym. Tym razem padło na Tatry. Tato bez pracy, laptop w plecaku, telefon poza zasięgiem…
Rezerwując termin na koniec listopada miałam cichą nadzieję, że będzie już śnieg. Chciałam pokazać Tygryskowi zimę z prawdziwego zdarzenia, marzyłam o sankach i zjazdach z górki na pazurki. Aura sprawiła nam jednak niespodziankę. Dała nam kilka dni w Tatrach z fantastyczną pogodą, bez dzikiego tłumu na suchych szlakach. Do tego doliczmy hotel przy Krupówkach, w samym środku, a w nim wyśmienitą kuchnię. Wzięłam nawet menu i żartowałam z obsługą, że raz w tygodniu DHL-em będziemy zamawiać obiad. Wszystko cokolwiek podano do stołu było nie dość, że fantazyjnie ułożone, z barwnymi dekoracjami to dodatkowo przepyszne! Mniam!
Po drodze do Zakopanego odwiedziliśmy naszych znajomych, którzy mają córcię rok młodszą od Tygryska. Dziewczyny doskonale się bawiły a my… My padliśmy! Kiedyś to potrafiliśmy przegadać całą noc siedząc przy kominku, tym razem pooglądaliśmy zdjęcia, potem film… Kominek się palił, my przysypialiśmy, dziewczyny przestawiały obok pokój do góry nogami. Nawet z najwyższej półki wydobyły ubrania, wymalowały sobie buzie i bawiły się w modelki…
Po śniadaniu ruszyliśmy dalej. Zakopianka, jak Zakopianka. Brak drugiego pasa na szczęście nie dał się nam we znaki. Nawigacja zaprowadziła nas na środek Krupówek, nawet tam wjechaliśmy autem ku uciesze tubylców, którzy wskazali nam hotel i wytłumaczyli jak do niego dojechać. Hotel nas mile zaskoczył, kuchnia każdego dnia drażniła podniebienie… A oponki rosną!
Pierwszego dnia „zwiedzaliśmy” Krupówki. Dosłownie! Włóczyliśmy się między straganami, między stertami oscypków, skór, kapci i chińszczyzny wszelakiej. Każdy zachwalał swój towar, a my tylko oglądaliśmy!
Wieczorem Tygrys szalał na basenie, ja w bąbelkach, tato w saunie. Kolacja…
Po obfitym śniadaniu udaliśmy się do Muzeum Tatrzańskiego. Tym razem mieliśmy fuksa, dziś zwiedzanie za darmo. Ale „chamstwo i góralska muzyka” już pokazały nam swoje oblicze. Znudzona pani zatopiona w gazecie z ociąganiem udzielała zdawkowych odpowiedzi na nasze pytania dotyczące eksponatów. W końcu to ona po to tu jest, aby się nami zajmować a nie rozwiązywać krzyżówki!
Po muzeum udajemy się na Gubałówkę. W kolejce Tygrys zaprzyjaźnia się ze zbójnikiem! Rozmawiamy i opowiadamy o naszym mieście. Rozbójnik opowiada o mentalności tubylców… Potem za darmo Tygrysek ma sesję fotograficzną z harnasiem, inni żądają 5 PLN za zdjęcie z owieczką i z innym jakimś koszmarkiem wykonanym ze sztucznego futerka. Koszmar!!! Rozbójnik wygląda dobrze, ale reszta koszmarków z napisem ZAKOPANE 2012 jest kiczowata! Po miłym pożegnaniu my udajemy się na spacer, harnaś służy swoją osobą innym turystom a słońce oświetla nam szczyty tatr. Pogoda jest nader dla nas łaskawa. Przed zjazdem na dół Tygrysek jeszcze raz spotyka się z rozbójnikiem, pokazuje mu kamienie, jakie znalazł na ścieżce, robimy ponownie zdjęcia i idziemy pojeździć na saneczkach. Jakoś udaje się przekonać Madzię, że może zjeżdżać tylko z nami. Z tatą zjeżdżało mu się chyba lepiej, bo ze mną była cały czas walka o drążek!
- Mamo! Ty źle to robisz! Do przodu! Szybciej! Nie hamuj! Tato wie jak to trzeba robić…
Dziś marzył się nam pstrąg. Zjadamy obiad na mieście, taki sobie jak za te pieniądze i postanawiamy, że nic więcej poza naszym hotelem nie jemy! Szkoda żołądka i kasy!
Po basenie udajemy się na kolację. Znowu delicje! Dla Tygryska kucharz przygotował spaghetti z klopsikami z cielęciny! Pychota! Tygryskowi tak to smakowało, że dziewczyna pobiegła do kuchni do kucharza, aby osobiście mu podziękować za tak pyszne jedzenie. O dziwo, mała dziewusia dociera do szefa kuchni i od tej pory ma u niego fory, niemniej zamiast próbować różnych pyszności postanawia do końca pobytu jeść tylko pierogi z jagodami…
Kolejny dzień wita nas wspaniałą pogodą. Postanawiamy pojechać na Kasprowy Wierch. Szczęście nam dopisuje! Wyjeżdżamy na szczyt a tam słoneczko oświetla nam szczyty. Robimy zdjęcia niczym do albumu. Tygrys skacze po szlaku jak kozica. W zasadzie nieopodal szlaku siedzi w trawie stado kozic, nic sobie z garstki turystów nie robi. Madzia cieszy się z tych „Kuźnic”, ochoczo nam towarzyszy w spacerze po grani, pięknie pozuje do zdjęć, ale w pewnym momencie postanawiamy zejść szlakiem do Doliny Gąsienicowej, aby ponownie wdrapać się na Kasprowy i zjechać kolejką do Kuźnic. Pech chciał, że w momencie, w którym negocjowaliśmy zejście w dół z naszą turystką na Przełęczy Liliowej, minęła nas grupa zapaleńców, która obrała sobie za cel Świnicę… Żadne argumenty nie docierały do Madzi, że my tam nie możemy iść… Zapłakany Tygrysek argumentował:
- Przecież dobre mam buty! Mam buty „kozakowe” i dam radę tam wejść…
Objuczony kamieniami Tygrysek w końcu dał za wygraną i zaczął za nami schodzić w dół. Nijak nie dał sobie wyperswadować, że kamienie niesione na rękach to nie jest najlepszy pomysł. Na szczęście, gdy któryś raz z kolei naręcze kamieni rozsypało się po szlaku, zrezygnowany Tygrys odpuścił, dwa najładniejsze (spore!) zapakował z tatą do plecaka i raźno ruszył w dół. Niestety pogoda zaczęła się załamywać. Szybko za słońca trafiliśmy w chmurę i nasze ponowne wdrapywanie na szczyt nie było już takie sielankowe. Ja wyziewałam, dosłownie, wyziewałam ducha. Co jakiś czas Tygrys się zatrzymywał i wołał do mnie z góry:
- Mamo! Wyzionęłaś już ducha?? Już mamo???...
Aby przyspieszyć nasz marsz tato wziął na barana Madzię i jakoś we mgle dotarliśmy do kolejki, aby ostatnim zjazdem zjechać na dół.
W hotelu w windzie spotkaliśmy sympatycznych ludzi, którzy mieli pięknego syna. Od razu z mamą chłopca chciałyśmy zeswatać nasze dzieci. Na to Tygrysek się obruszył:
- Nie! Ja nie mogę! Ja kocham Kajetana! Tylko za Kajetana wyjdę za mąż!
Tak, więc zięć jak marzenie przemknął mi koło nosa! Próbowałyśmy z mamą urodziwego chłopca jeszcze kilka razy namówić Madzię, aby chociaż pobawiła się z kawalerem na basenie, ale wierny Kajetanowi Tygrysek nawet o tym nie chciał słyszeć…  
Kolejnego dnia udało się nam pokazać Tygryskowi Morskie Oko. Naszym skrzypiącym autem pojechaliśmy na Łysą Polanę, tam po opłaceniu parkingu wsiedliśmy (o zgrozo!) na wóz ciągnięty przez konie. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś moja rodzina będzie korzystała z tego typu „atrakcji”.
W sposób maksymalnie leniwy dotarliśmy do schroniska. Spokojnie wypiliśmy herbatę, zjedliśmy kanapki i postanowiliśmy obejść staw dookoła. Jak zwykle Tygrysek był w swoim żywiole. Dokazywał i szalał! Były nawet momenty, że o mały figiel nie wykąpał się w akwenie!  W pewnym momencie tato postanowił wdrapać się nad Czarny Staw a ja z Madzią miałam spokojnie dotrzeć do schroniska i tam na niego miałyśmy czekać! Ale, jak tylko tato zniknął za krzakiem, zrozpaczony Tygrysek pobiegł za nim i zalany łzami wrzeszczał, że on też tam chce iść… I poszedł!
Ja na rozwidleniu szlaków czekałam, mijali mnie turyści i:
- I co zrezygnowała pani z podejścia?? Ta mała w różowej czapeczce nieźle sobie radzi…
- Da radę wdrapać się na sam szczyt??
- Oczywiście! Da radę!
Inni:
- Wspaniale pozuje tacie do zdjęć! I buzia wcale jej się nie zamyka!
Albo:
- Mają jeszcze 10 minut do końca, wejdą!
Lub:
- Już wracają!
I było to dla mnie bardzo miłe czekanie. Z każdym przechodniem porozmawiałam! Normalnie, tak jakbym miała wypisane na czole, że ta papla w różowej czapeczce to moja Papla! Jako ostatni na szlak wyruszyło małżeństwo z trzyletnią paplą niesioną w nosidełku i potem jak się okazało, ta mała Papla z rodzicami towarzyszyła nam w drodze powrotnej. Poznaliśmy się i wspólnie po ciemku w nikłym świetle latarek sunęliśmy do parkingu. 3, 5 letnia Emilka i ponad 6 letnia Madzia dosłownie nie dopuszczały nas do głosu. Podzieliliśmy się resztkami jedzenia i doskonałych humorach, szczęśliwie dotarliśmy do naszych samochodów.
Następnego dnia wstajemy jak zwykle rano, ale tym razem z lekkim ociąganiem. W końcu to niemożliwe, aby przywitał nas kolejny bezdeszczowy dzień. To koniec listopada i taka pogoda???  Za oknem słonce walczy z chmurami, wieje halny, jest ciepło, tak ciepło, że mamy nadzieję, iż uda nam się zobaczyć jedną z dolin w Tatrach. Tym razem wyruszamy do Doliny Kościeliskiej. Ledwo opuszczamy samochód a tu obok stoi „baca” i żąda za parking, nie ma żadnych negocjacji. Kilka kroków dalej zatrzymujemy się przy bryczce, Tygrys pragnie pojechać koniem do doliny. W dolinie jest prosta trasa, więc chcielibyśmy zaoszczędzić kasę, ale Madzia bardzo pragnie przejechać się konikiem. Trudno, udaje nam się wynegocjować 140 PLN za kurs i wsiadamy do bryczki. Koszmarnie dużo, ale zwiedzanie kosztuje. Oskubani z kasy, w ciasnej bryczce odbywamy wątpliwą przyjemność przejażdżki w głąb doliny.
Po opuszczeniu pojazdu możemy rozprostować nogi i pozwiedzać dolinę. Odbijamy w bok do Wąwozu Kraków. Tygrys jest w swoim żywiole. Skacze jak kozica po kamieniach, wspina się na skały, w końcu ucieka na drabinę.
- Madziu, stop! Wracaj! – Nie działa.
Za Madzią wspina się tato. Przy pomocy łańcuchów docierają do Smoczej Jamy. Tato zrzucił plecak pędząc za dzieckiem a teraz musi się wrócić po latarki, bo Madzia koniecznie chce wejść do jaskini. Sytuacja zrobiła się dramatyczna, ja stoję na dole, tato twierdzi, że muszą z Madzią przejść przez jaskinię i podążyć szlakiem jednokierunkowym dalej na polanę i z powrotem do doliny. Po negocjacjach postanawiamy, że Madzia stoi na skale przy jaskini, tato wraca się po latarki, oni idą przy pomocy łańcuchów dalej a ja doliną wychodzę im naprzeciw. Tato po chwili zawrócił. Madzia miała przykazane, że nie wolno się jej poruszyć, tym bardziej ani iść do przodu ani schodzić w dół. Tylko tato miał się opuścić, zabrać plecak i wrócić do Madzi. Jednak Madzia postanowiła pokazać światu, że i ona potrafi samodzielnie zejść przy pomocy łańcuchów ze skały. Widząc to wkurzyłam się!
- Tato! Wracaj! Madzia za tobą idzie!
Tacie udało się wdrapać powrotem do Madzi nim ta zleciała po skale w dół, po czym powoli i bezpiecznie sprowadził niesubordynowane dziecko do wąwozu. We mnie się gotowało. Ledwo Madzia stanęła na ziemi wypaliłam:
- Madziu, co miałaś obić?!
- Czekać na tatę…
- Więc dlaczego nie czekałaś! Dlaczego sama schodziłaś ze skały??
- Mamo! Bo ja się bałam smoka! Usłyszałam takie jego posapywanie i chciałam uciec!
- Madziu, czy ty widziałaś kiedyś smoka??
- Tak w książkach!
- W bajkach!
- Mamo! Ale tam był smok! Naprawdę!
- Madziu! Nie wymyślaj! Nie wolno w górach tak się zachowywać. Uciekłaś na szlak, wspięłaś się do jaskini i nie poczekałaś na tatę! Nic się nie słuchasz! To nie jest szlak dla dzieci! Tu jest stromo! To…
- Mamo, czy ty chcesz mi powiedzieć, że ja się do tego nie nadaję!?
Szczęka mi opadła! Jak wytłumaczyć Tygrysowi, że dorośli giną w Tatrach, doświadczeni ludzie za malutki błąd płacą życiem a co dopiero taki Tygrys, nawet nie posiadający odpowiedniego obuwia, nonszalancko zachowujący się na szlaku.
Po burzy Tygrysek przyrzekł, że teraz będzie się słuchał i będzie już grzeczny. OK.! Poszliśmy dalej. W schronisku na Ornaku wypiliśmy herbatkę, zjedliśmy kanapki i ruszyliśmy z powrotem. Taka monotonna droga nudziła się dziecku. Tygrys jednak zachowywał się wzorowo, miał obiecane podejście do innej jaskini, pod warunkiem, że będzie grzeczny. Jedynie Marudził:
- Mamo! Czaruj mamo, żeby była Emilka! Przecież jesteś czarownicą! Zaczaruj, aby oni tu byli!
Za dobre sprawowanie Tato z Tygrysem wybrali się do Mylnej, ja miałam na nich czekać w dolinie. Trasa miała być krótka, zaledwie 15 minut – tak się przynajmniej wydawało. Niemniej po 20 minutach to na szlaku zamiast Tygryska z tatą pojawiła się Emilka z rodzicami! Chcieli iść do schroniska, ale jak nas spotkali to postanowili, że dalszą cześć dnia spędzą z nami. 
Czekaliśmy razem… Trochę to trwało! Jak przystało na „Mylną”  Tato z Tygryskiem zabłądzili w jaskini, tym razem dziecko zachowywało się wzorowo, pomagało tacie odnaleźć drogę i wspólnymi siłami dotarli do czekającej na nich niespodzianki. Emilka i Madzia były wprost wniebowzięte! Otwarły swoje paple i cały czas gadały! Tym razem ich wielka sympatia do siebie nawzajem przebiegała dosyć burzliwie! Kłóciły się nawet o kolor światła latarki! Mieliśmy w sumie trzy latarki, one cały czas krążyły między dziewuszkami, my dorośli wymienialiśmy się doświadczeniami, ciastem, jedzeniem i czasami pękaliśmy ze śmiechu, gdy nagle podbiegała do nas mała gwiazda i ze łzami w oczach komunikowała:
- A jej latarka świeci żółtym światłem! Ja nie chce tej, ta jest za jasna!
Po zakończeniu wędrówki, dziewczyny nie potrafiły się rozdzielić, jedna za drugą długo płakała…
Kolejny, ostatni dzień minął nam na zakupach. Późnym popołudniem ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Na dworze padał już deszcz, w górach sypał śnieg…

Tak się jakoś składa, że podczas świąt spotykamy się w gronie przyjaciół i „chwalimy” się wakacjami, dziećmi, całym minionym rokiem. Cieszymy się wzajemnie z tego, co nam się udało osiągnąć! My opowiadaliśmy o Tatrach, zresztą, wszyscy zebrani to miłośnicy Tatr. Wszyscy kochamy Tatry. Dyskusja była wspaniała, bo nasza tegoroczna relacja była na świeżo! Dzieci nam podrosły. Miniony rok obfitował w wiele przygód. Przy suto zastawionym stole udzielono mi porad odnośnie kształcenia Tygryska, co ma opanować a co mu należy darować. Jak zwykle byłam pod wrażeniem zdolności kulinarnych Beatki, niesamowitej gracji Kasi, która w pięknej czarnej sukience z koronki poruszała się niczym królowa, bawiliśmy się modliszką Bartka… Byłam pod wrażeniem oczytania dorastających kawalerów… I w ogóle, zastanawiałam się, jak moi znajomi mają na wakacjach czas na przeczytanie tylu książek??? Normalnie, nawet potrafią określić czy dany Nobel należy się słusznie, czy też autor ma lepsze i gorsze pozycje.
Muszę kupić sobie taki „kindle” i dostanę od nich pozycje godne uwagi, może w przyszłym roku nadgonię zaległości, zresztą będę miała tylko najlepsze pozycje do czytania!
Ale był też i smutny akcent. Mamę Konrada choroba przygniata mocno do ziemi, myślę, że to ostatni raz ją widziałam. Takie mam wrażenie…
I… I kolejny rok nam minął, a my tylko spotkaliśmy się w tym gronie jak zwykle na kolacji w drugi dzień świąt. Co my robimy, że czas umyka a my nie mamy czasu na większą ilość spotkań?? Dobrze, że chociaż są te święta, że możemy na chwilę się zatrzymać i wymienić doświadczeniami z bliskimi!  Dobrze, że mamy takich bliskich!

wtorek, 20 listopada 2012

Białystok

„O dziecko walczyliśmy z mężem przez 16 lat. Przeszliśmy kilka prób zapłodnienia metodą in vitro. Żadna się nie powiodła. Dziś cieszymy się naszą ukochaną córunią Madzią. Jest adoptowana - powiedziała wzruszona **, mama 6-letniej Magdy, która przyjechała wczoraj z córką z Wrocławia.
Jej śliczna córeczka jest jedną z bohaterek niezwykłego kalendarza. Jego pomysłodawcą jest Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji Nasz Bocian. Na kartkach kalendarza jest 46 dzieci, które urodziły się w Polsce dzięki metodzie in vitro i dzieci adopcyjne. …”
To początek jednego z artykułów, które opisują obchody 25 lecia In-vitro w Polsce.
No tak...
Emocje opadły, można napisać jak było…
Ania przysłała e-maila, tym razem na dobry adres, ja się zgodziłam… Potem tata upolował autem dzika, potem Tygrysek zachorował na zapalenie ucha środkowego, potem ja na zapalenie zatok…. We czwartek po dopuszczeniu auta do drogi wczesnym rankiem wybraliśmy się na wyprawę do Białegostoku. Tak, dla nas to była wyprawa. Ledwo przejechaliśmy kilka kilometrów nasze auto zaczęło „trzeszczeć”… Potem było gorzej! Panowie sprawdzając samochód niedokładnie go poskładali i koło tarło najpierw o nadkole a potem o zbiornik płynu do spryskiwaczy. Prowizorycznie naprawialiśmy pojazd… Koszmar. Ja byłam zdruzgotana, chciałam zawrócić!!! Ja chora, Tygrys chory i auto powiązane sznurkiem??? Bałam się skrętów w lewo. Pamiętam pana jak wystraszył się naszego wehikułu, gdy obok niego zazgrzytaliśmy wjeżdżając na rondo….
Mimo kiepskiego startu, szczęście szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce! Białystok okazał się miastem ciekawym. Uderzyły mnie kościoły górujące nad sąsiednimi zabudowaniami. Ciekawa jestem, co kryją w środku???
Tygrysek dobrze zniósł podróż, mimo, że kolejny dzień był na antybiotyku. I to dzięki Tygryskowi od razu podczas obiadu poznaliśmy Monikę! To on podszedł do obcej kobiety trzymającej dziecko na ręku i zagadał! To on podszedł do stołu Magdy i jej rodziny podczas kolacji i do nich też zagadał! To dzięki mojemu dziecku poznałam wspaniałe mamy: Monikę i Magdalenę! Z Moniką i Ignasiem wybraliśmy się do Aquaparku. Chory Tygrysek tylko raz przepłynął 25 basen sportowy… Nawet chyba jakieś 3 metry od końca zaliczył jeden odpoczynek??
Ale nie o kiepskiej kondycji miałam napisać… Nie… To miało być o kalendarzu! O konferencji! O wspaniałych ludziach, jakich poznałam. W operze czy może filharmonii zorganizowana była konferencja o haśle przewodnim „In vitro znaczy szczęście”. Znalazłam się tam, aby wraz z Tygryskiem promować kalendarz Naszego Bociana, piękny, wspaniały kalendarz. I dopiero tam, podczas konferencji prasowej zdałam sobie sprawę, czym ten kalendarz jest! Olśniło mnie! Tam jest pokazane tylko 46 dzieci! Tylko około 50 dzieci zgłoszono do kalendarza! TYLKO!!!!!! Zdałam sobie sprawę jak bardzo się ludzie boją ujawniać prawdę o swojej rodzinie! Taki kalendarz powinien być „przeładowany” dzieciaczkami! Oglądałam go potem wiele razy i wciąż wydaje mi się taki pustawy. Jest piękny, wspaniale wydany, zdjęcia są super, dzieci wspaniałe, ale mimo wszystko jest tych dzieci skromna ilość! Na około 5 tyś dzieci urodzonych dzięki In-vitro (rocznie) i na około 3 tysięcy zawiązywanych adopcji rocznie – to rzeczywiście - 46 – to skromna liczba. Jaka musi być presja nietolerancyjnego społeczeństwa, że ludzie się boją prawdy! Myślę, że sporo par nie przyznaje się nawet swoim najbliższym, że ich dziecko poczęte jest dzięki takim metodom! Pewnie jest też i duży odsetek rodzin adopcyjnych, które tają przed światem a nawet dzieckiem fakt przysposobienia. Nurtuje mnie problem, jaki odsetek rodzin dotkniętych niepłodnością żyje w strachu i kłamstwie??? Współczuję im, ich wewnętrzne relacje napiętnowane kłamstwem są kruche i nawarstwiają problemy. Ci ludzie żyją w potwornym strachu – „czy się przypadkiem nie wyda?”. A jak się wyda, to, co inni powiedzą??? Co będzie??
Uuuuu…. Dobrze, że przynajmniej ja mam ten problem poza sobą! Ale ja również się obawiam, ile razy wpadnie w moje ramiona Tygrysek zraniony faktem, że jest adoptowany.
W Białymstoku przeprowadzono z Tygryskiem wywiad. Madzia pięknie odpowiadała. W końcu padło pytanie o rodzeństwo…. Madzia spojrzała na mnie, potem na panią. Zawahała się poczym wypaliła:
- No wie pani, ja mam siostrę i brata. Moja pierwsza mamusia urodziła najpierw moją siostrę i brata a na końcu mnie. I mnie oddała! I wychowuje mnie druga mamusia! I ja mam już siostrę i brata tylko ich nie znam!
I w tym momencie pani redaktor odeszła od Tygryska, zaszklonymi oczami spojrzała na moją wzruszoną twarz i powiedziała:
- Ja powinnam być już twarda, ale ja nie mogę! Pani córcia jest wspaniała! Nie mogę….
I wywiad się skończył, wszyscy się wzruszyli jak należy! Tygrysek tak to pięknie wyznał, tak spokojnie, tak spontanicznie, tak pięknie, że łzy same cisnęły się na policzki.
Uch, kochany Tygrys! Co tam! Najukochańszy!
Na spotkaniu w Białymstoku brakowało mi wspólnego zatrzymania się zaproszonych rodzin, np. podczas kolacji i pogadania, takiego spontanicznego wyrzucenia swoich emocji. Razem, przy wszystkich. Owszem pogadało się z tym i tamtym, ale to było mało! To był tak naładowany emocjami wyjazd, że dobrze, że chociaż na koniec wymieniłyśmy się e-mailami, telefonami, bo… No właśnie, bo potrzebujemy ze sobą pogadać, okazja była, ale cóż….Do następnego razu!
I najważniejsze! Brakowało mi udziału „tatów”! Tak, bo można odnieść wrażenie, że sprawa rodziny dotyczy tylko kobiet! Sprawa chęci posiadania „małej istotki ludzkiej” nie tylko dotyczy dziewczyn! W nasze sprawy powinnyśmy bardziej angażować tatusiów! W końcu dziecko ma i mamę i tatę! Innej opcji nie ma!
Jestem wdzięczna mojemu Tygryskowi, że się pojawił w naszej rodzinie! To dzięki niemu zabliźniają się rany niepłodności. To on powoduje, że nie odpuszczamy, że oprócz codziennego zjadania chleba chce nam się coś więcej! To dzięki niemu wiem, że warto, warto walczyć o dziecko do końca! Do menopauzy!

wtorek, 16 października 2012

Kinder...

Zagłosuj na Madzię...
Może znajdzie się w pierwszej 100???

http://przyjacielekinderniespodzianki.pl/movies/show/4790

Najlepiej rób to codziennie do 14 listopada.

poniedziałek, 15 października 2012

Garść dialogów

Są dni, że jest tego sporo. Po tym jak Tygrysek coś palnie śmiejemy się jeszcze parę dni, potem pojawia się nowy dialog i kolejny, i kolejny… I nagle nie pamiętamy tych z poprzedniego tygodnia czy nawet dnia. Czasami na „świeżo” zanotuję szybko na karteczce, czasami wydaje mi się, że będę to czy tamto pamiętała do końca życia. Prawda jest jednak inna, to, co niezanotowane na trwale ucieka. Pamięć zawodzi, fiszki lądują w koszu. Oto kila dialogów, które udało się uratować od zapomnienia. Szkoda, że tak mało i może te „najlepsze” już przepadły…

Wieczorem przytulamy się z Tygryskiem przed zaśnięciem. Leżymy sobie w łóżku. Rozmawiamy o nas…
- Madziuniu, ty mamy jesteś! Tak??
- Tak mamuniu…
- I masz oczka takie same jak mama…
- Tak mamuniu… (Z rozkoszą odpowiada Tygrysek.)
- I włosy masz takie jak mama…
- Taaakk..
- I ciałko masz takie jak mama…
- Tak mamuniu…
- I pipcię masz taką jak mama…
Na to Tygrys obruszył się.
- No nie mamo! Pipę to ja mam inną! Na pewno!

Jako mama „wmawiam” Madzi, że to czy tamto ma po mamie.
- Madziu, włosy masz takie jak mama.
- Tak…
- I oczy masz takie same jak mama…
- Tak!
- No widzisz, to ty mamy jesteś!
Na to wnerwiony Tygrysek zdejmuje rajstopy.
- Mamo, zobacz na moje nogi!
- Nooo…
- I widzisz, jakie są??? OWŁOSIONE!
- No tak!
- To ja to mam po tacie! I taty jestem!

Wracamy z zajęć teatralnych. Pogoda jest dziwaczna. Wokół nas sporo zadowolonych z pogody przechodniów. W ciepły wieczór powoli brniemy przez Rynek…
- Mamuniu! Chodź zobaczymy czy nie ma jakiegoś przedstawienia?? (Na Rynku).
- Nie! Nie ma! Madziu jeszcze jest zimno.
- Jak to nie ma? Bo co?? Aktorzy się WYKOŃCZYLI?

Pewnego razu zadumany Tygrysek tak wypalił:
- Mamo, ja nie wiem, co mam zrobić, gdy Maksio powie, że mnie kocha??
- Dlaczego?
- Bo Kajetan już dawno mi oświadczył, że weźmiemy ślub, będziemy mieszkać w zamku i latać na smoku!

Rozbieramy się do kąpieli. Tygrysek zauważył, że obok wanny wykruszył się kawałek fugi.
- Mamo, co to jest?
- Nic takiego! To tylko kawałek fugi się wykruszył.
Na to Tygrysek z rozpaczą w głosie:
- O kurcze! I tak zniszczy się nam cały ten domek? Tak mamo?? Tak?
- Może aż cały to nie…
- Dlatego musimy sobie zbudować nowy domek?? Zbudujemy nowy domek?? Tak?
- Tak Madziu. Zbudujemy sobie nowy domek.
- I wszystko stąd zabierzemy?
- Tak.
- Ty wiesz, jaki nowy samochód będziemy musieli kupić??
- Po co?
- No mamo! Czy ty nie widzisz, jakie wielkie to łóżko mamy?? Jak ty chcesz go przewieźć naszym autem??

Jedziemy do przedszkola. Tygrys tak zagaił:
- A w przedszkolu ktoś zasmarkał podłogę!!
- Madziu, a ty też???
- Nie mamo! Tym razem nie padło na mnie.

W przedszkolu zorganizowano dzieciom wycieczkę do wojskowych koszar. Pogoda dopisała. Jak zwykle tyle się dowiedziałam od córci:
- Madziu, jak było na wycieczce??
- Fajnie!
- Ale opowiedz mi, co ci się najbardziej podobało??
- NIC!

Rano w sobotę brykamy z Tygryskiem w łóżku. W końcu postanowiłam iść do taty, aby z nim szykować śniadanie…
- Mamo! Nie możesz iść do taty!
- Dlaczego??
- Bo mamo! Ty już jesteś po ślubie! A dziewczyny na randki chodzą przed ślubem! Ty już nie możesz!
- Co proszę???
- Mamo! Czy ty nie rozumiesz?! Dziewczyny przed ślubem chodzą na randki, aby się ZADOWOLIĆ! A po ślubie już nie mogą!

Tato odprowadzał Tygryska na zajęcia z gimnastyki estetycznej. Tygrysek wyjawiał podczas drogi swoje pragnienia, w końcu wyjawił:
- Tato a kupisz mi norniczkę??
- Norniczkę?! (Zaskoczony tato zastanawiał się skąd znane jest Madzi takie zwierzątko? Może z przedszkola?)
- Tak! Please! Please! Kup mi tato. One są takie słodziutkie!
Rozbawiony tato tak wypalił:
- To, co córciu, one są z cukru zrobione??
Na to wkurzony Tygrys tak wycedził:
- NIE! Z MIĘSA! I z futra!

Wracamy po pracy i przedszkolu do domu. Mam jeszcze do kupienia parę drobiazgów w sklepie obok domu. Postanowiłam wysiąść na skrzyżowaniu, aby zaoszczędzić czas i pobiec do sklepu. Na mój pomysł tato wypalił:
- Tylko uważaj, aby ciebie ktoś nie przejechał!
- Dobrze!
- Nie wychodź mamo! (Zawołał z tyłu zrozpaczony Tygrys.) Lepiej niech tato wyjdzie!
Zaczęliśmy się śmiać! Moje akcje stoją wysoko! Lepiej niech tatę przejedzie samochód!
Tygrys jednak nie rozumiał naszej reakcji i wizja przejechania mamy przez samochód była dla niego dosyć traumatyczna. Ledwo wróciłam z zakupami do domu dopytywał się:
- I co? Nic ciebie nie przejechało mamo???
- Nic…

Tygrysek coś przeskrobał na zajęciach w MDK. Pani coś bąknęła, że Madzia wlała komuś, ale powiedziała, że jest już OK., a Madzia milczała… Aż w końcu wypaliła:
- Bo biło się dwóch chłopców. I JA CHCIAŁAM DO NICH DOŁĄCZYĆ! Powiedziałam koleżance, ale ona nie chciała. I jak ten jeden prawie pobił tego ciemnego to ja pobiegłam, wyciągnęłam rączkę, obróciłam się i karate znalazło się na szyi… I potem nie mogłam walczyć już więcej, bo pani przyszła….
- Madzia! To ty biłaś się z chłopcami???
- Nooo… A bo co?

Na zajęcia szykuję Tygryskowi jakąś przegryzkę, ale przeważnie Madzia żebrze o „cudzesy”. Trochę mnie to wkurza, bo w woreczku ma i jogurcik, i soczek i sereczki owocki suszone w pudełeczku i owoce świeże. Szykuję, daję mu prowiant a Madzia się opycha, wręcz żebrze o byle, jakiego paluszka… Ostatnio po zajęciach rozpakowuję plecaczek i wkurzona wołam Tygryska:
- Madziu, co mama mówiła??
- Że mam zjeść to, co mi dałaś!
- No właśnie, brakuje tylko soczku!
Otworzyłam pudełko z winogronami i nim zdążyłam coś powiedzieć Tygrys przejął inicjatywę:
- Mamo! Widzisz tu takie jedno małe czerwone winogrono??? Widzisz?? Nie widzisz! Prawda! BO JA WŁAŚNIE JE ZJADŁAM!
I nim zdążyłam coś wypalić, Tygrys pędził do swojego pokoju!

wtorek, 2 października 2012

Niecodzienny dzień Tygryska…

Spodobała mi się idea ukazania dzieci ludzi borykających się z niepłodnością. I co z tego, że są to dzieci z In-vitro czy z adopcji. Przecież to są przede wszystkim takie same dzieci, no może troszeczkę inne, bo wywalczone… Bo musieliśmy przejść niejedną dolinę rozpaczy… Bo nie raz poduszki mokre od łez nie miały czasu, aby wyschnąć. Ale są! I wcale nie mają rogów czy jakiś innych odrostów! Są! Są takie same jak reszta populacji. I najważniejsze dla nas, że SĄ!!!
Troszkę poza plecami zgłosiłam Tygryska do sesji. Nikomu w domu się nie przyznałam. Nie dotarł do mnie e-mail, więc uważałam, że Madzia się nie zakwalifikowała. Wracając z przedszkola powiedziałam Tygryskowi:
- Wiesz Madzia, mama wysłała twoje zgłoszenie do kalendarza, ale się nie dostałaś… Miałyśmy jechać do Warszawy, ale w takim razie pojedziemy, kiedy indziej… Jak będzie ładna pogoda…. (I tu wyjaśniła Tygryskowi całą sytuację.)
- Mamo! To napisz im, że ich wcale już nie lubię! I nigdy! Przenigdy tam nie pojadę…
I tu nastąpiła pierwsza spontaniczna reakcja Tygryska… Łzy jak grochy płynęły z oczu małej dziewczynki… Po wyładowaniu złości Tygrys zaproponował:
- Mamo, a może napiszesz do nich, że ja bardzo chcę??? Napisz! Proszę….
I dobrze, że napisałam… Bo przez brak przepływu informacji nie przeżylibyśmy WSPANIAŁEJ PRZYGODY!!!
 Wyprawa do Warszawy musiała być połączona z pracą taty. Na szczęście tato tak poukładał sobie harmonogram, że miałyśmy kupę atrakcji. W piątek wyruszyliśmy do Łodzi, zostałyśmy porzucone w galerii „północ”. Małyśmy czas na pochodzenie sobie po sklepach… Takie na spokojnie, babskie łażenie po galerii… Tato w tym czasie pracował… W sobotę spędzałyśmy czas u dziadków, tato wyskrobał dla nas popołudnie i pojechaliśmy do lasu i po rybę. Ale niedziela… W niedzielę tato spędził czas z rodziną! I w niedzielę był dzień pełen przygód!
Zatrzymaliśmy się w Warszawie, w mieszkanku, które kupiliśmy kiedyś przed laty, aby móc spokojnie w Warszawie robić in-vitro.  W tym mieszkanku przeżyłam sporo cudownych chwil. W ciąży byłam żarłokiem i śpiochem… Niestety, nic nam się do końca nie udało… Mieszkanie stało puste kilka lat… Myślałam, aby go sprzedać… Ale gdy Tygrysek wkroczył w nie i ze swoją radością zaczął krzątać się po kątach, płoszył gołębie, i zbierał wszystkie kurze na swoje ubrania, postanowiłam go zatrzymać… Mimo wszystko, pozytywna energia zatrzymana w tych ścianach wciąż tkwi. A teraz, wkroczył w to Tygrys i swoim szczebiotem wzbogaca aurę tego miejsca…
W niedzielę rano tato obudził nas wcześnie! Popędzał nas, abyśmy zdążyli o czasie dojechać do strefy zamkniętej. Musiałam umyć Tygryskowi głowę, bo umyłam mu w domu szamponem z glinką i włosy były trochę posklejane… No może trochę bardziej…. Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle….
W ostatniej chwili przejechaliśmy obok barierek i znaku zakazu wjazdu. Parę minut po dziewiątej ulica była zamknięta. Po nas już nie wpuszczano aut. Udało nam się znaleźć miejsce docelowe, zostawiliśmy samochód i poszliśmy zwiedzać okolicę. Wszystko pozamykane. Na dworze było słonecznie, ale mnie było zimno. Około godziny 10 pod studiem stała już spora grupka Bocianowiczów i czekała na klucze! Trochę z tym maratonem w Warszawie był dla nas nie fart! Tygrysek nie mógł się doczekać Dawida i Jakuba!
- Mamo! Zadzwoń! Gdzie oni są???
Zadzwoniłam… Oj… Oni „zwiedzali Warszawę”… Tu zamknięte… tam barierki… Ja nie znam Stolicy, ale jedna z Bocianowych dziewczyn przejęła telefon i pomogła dotrzeć zgubom na miejsce. Poznałam Niacynię… Tylko, ona jest z Kłodzka a nie spod Wrocławia… Jak??? Tyle czasu kojarzyłam ją z jakimś osiedlem pod Wrocławiem, byłam wręcz pewna, że mieszka w Kamieńcu Wrocławskim…
Dzieci przypadły sobie do gustu. Poszliśmy na kawę do pobliskiej kafejki. Tam pogadaliśmy, dzieci były nawet spokojne, mimo, że panowało lekkie zamieszanie. Tygrys kipiał radością, że ma takich fajnych chłopaków przy sobie. Ja znam swoje dziecko. Wiem, że był przeszczęśliwy, że poznał w końcu takich wspaniałych chłopców. Cieszyło mnie to, bo to dawało szansę, na udaną sesję zdjęciową! Dawid był spokojny i cichy, ale Jakub… No… Jakub i Tygrys razem, do dom przewrócony do góry nogami i nerwy w strzępach! Na szczęście panował nad tym Dawid…
Przed dwunastą pojawiliśmy się przed studiem. Nie sposób opisać atmosfery… My byliśmy trochę stremowani, jakoś nikogo nie znaliśmy. Tu panowała jednak przyjazna atmosfera. Coś nas łączyło z tymi ludźmi… Przecież to samo przeszliśmy! Poznaliśmy piekło niepłodności! Mamy to już za sobą, mamy swoje pociechy, mamy słoje słoneczka najwspanialsze na świecie! Ta atmosfera radości, że w końcu osiągnęliśmy swój cel unosiła się w powietrzu. Pan o ciekawej fryzurze biegał, co kilka chwil i próbował złapać w obiektywie ten tryumf zwycięstwa nad niepłodnością. Ochoczo fotografował nasze pociechy, próbował złapać nasze emocje w kadrze… Emocje… Tego było sporo!
Dla dzieci ładna dziewczyna dobierała stroje. Tak się złożyło, że dla Tygryska sukienka była za mała! Co gorzej była w jego ulubionym kolorze! Tygrys jak oparzony wyleciał na schody i jak to ma w zwyczaju, postanowił, że nigdy, ale to nigdy, przenigdy nie zejdzie i już żadnych zdjęć nie będzie. Przymierzyłam mu tą sukienkę. No niestety, guziki się nie zapinały. Jak Tygrysek wypłakał odpowiednią ilość łez z „szafy” Tygryska pani fotograf wybrała sukienkę, w której chciała widzieć dziewczynkę na planie z chłopcami. Jakoś udało mi się przekonać Tygryska, że w tej sukience będzie najlepiej…
- Mamo, ale to moja sukienka! Ja chciałam w tamtej!
- Dobrze, tamtą znajdziemy w sklepie i kupimy… (Obiecywał tatuś – a tak w ogóle, to po wyjściu ze studia Tygrysek już nie marzył o tamtej sukience!)
Sam moment ubierania i czesania dziecka tu dzież makijaż robiony przez specjalistów napawa rodziców swojego rodzaju dumą. I takiego odczucia doświadczyłam. Oto mogłam popatrzyć jak dwója fryzjerów sadza moje dziecko na krzesełku i zabiera się za jego włosy. To byli profesjonaliści! Tygrys zachowywał się tak, jakby codziennie był tak obsługiwany! Chwycił książkę i spokojnie ją oglądał, a w tym czasie jej włosami zajmowali się styliści. Patrzyłam osłupiała! A domu, jak czeszę Tygryska to jest jeden jęk, marudzenie i czasami nieuczesany Tygrysek wychodzi do przedszkola, bo sobie nie da szczotki przyłożyć do włosów.
Nie wspomnę o pani nakładającej puder na buzię. A o pani, która sprawnie prasowała sukienkę… Łoł! Czułam się wyróżniona, oto moje porzucone dziecko przez mamę biologiczną dostępuje zaszczytu wystąpienia wśród wybrańców losu w takim fantastycznym przedsięwzięciu. Łezka kręciła i się w oku. Duma wyłaziła mi chyba uszami….
W pewnym momencie zamieszanie się skończyło, dziewczyna i dwóch chłopców stało na planie, gotowi na przygodę z prawdziwym, profesjonalnym fotografem. Rodziców poproszono o opuszczenie planu zdjęciowego. Nasza ciekawość była jednak ogromna! Bloo pozwoliła nam uchylić drzwi i przez szparkę mogliśmy od czasu do czasu podejrzeć nasze pociechy. Wiadomości a planu przynosił nam również mąż Bloo (chyba) i twierdził, że cała trójka się wspaniale bawi.
W pewnym momencie sesję przerwano. Zerknęłam do środka. Tygrysek w objęciach pani fotograf płakał…
- Co tym razem?? – Pomyślałam i podeszłam do córci.
- Madziu, co się stało???
- Mamo! Bo ja nie mam rodzeństwa! Mamo! Bo ja chcę rodzeństwo!
Uuuu…. Co może na to powiedzieć kobieta, która nie jest w stanie urodzić dzidziolka, kobieta, która zrobiła wszystko, aby dać Tygryskowi rodzeństwo. Jak wytłumaczyć dziecku, że to nie takie proste… Jak ukoić tę rozpacz…
Przeraziłam się, że to koniec zdjęć. Przytuliłam Tygryska… Dziecko płakało! Ale czasami takie pozwolenie wypłakać się w mankiet oczyszcza emocje, szloch powoli zamierał. Problem został, ale dziewczynka znowu stanęła na nogi i mogliśmy kontynuować sesję. Poprawiono fryzurę, makijaż i do dzieła.
Udało się! Teraz zjada mnie ciekawość jak wyszły te zdjęcia????
Po sesji pozbieraliśmy się, pożegnaliśmy Bocianowych znajomych i udaliśmy się do Łazienek na karmienie wiewiórek. Oczywiście z małymi przygodami podjechaliśmy w okolice Belwederu i jakimś cudem nam i Niacynii udało się zaparkować auta.
Tu dzieci zaczęły swoje brykanie! Łoł! Jakub i Tygrys od razu zaczęli biegać po parku! Nim się zorientowaliśmy wspinali się na płot… To innym razem chcieli zbiegać z górki na pazurki. Dawid stonowany, spokojny. A te dwa Broje nawet nie potrafiły nerwowo wytrzymać, aby wiewiórka do nich podeszła i wzięła z ręki orzeszka. Madzia i Jakub gonili po parku, nawet gonili wiewiórki, które chciały zakopać trzymanego orzecha.
Dzieci bawiły się wprost przecudownie! Szkoda, że Niacynia musiała wracać do domu. Chyba Tygrysek z rozpaczy nawet nie pożegnał się z chłopcami! Jeszcze chwilę po ich odejściu płakał, ale już miał nowy plan! Chciał popływać gondolą. Jakoś nie mieliśmy na to ochoty, ale Tygrysek zrobił kolejne przedstawienie. Na oczach gapiów objął mnie za nogi i płakał i wrzeszczał:
- Mamo! Nie rób mi tego! Błagam! Przyrzekam, że będę grzeczna i będę cicho jak makiem zasiał! Mamo! Błagam! Mamo…
Ileż może trwać takie widowisko??? Uległam. Tygrys w doskonałym humorze wrócił z przejażdżki.
Zadowoleni ruszyliśmy dalej, ale po kilku krokach Tygryskowi się wyrwało:
- Ale ja was oszukałam! Wcale nie będę cicho i nie będę grzeczna…
I Tygrys wrócił do brojenia! Wymusił swoim wdziękiem na starszej pani, aby ta przywołała pawia i Tygrysek karmił pawia liściami, które pani przyniosła. Na odchodnym dostał Tygrysek kwiatuszka, które pani robiła z jesiennych liści. Oczywiście orzechów dla wiewiórek miał pełne kieszenie. Jakoś ludzie czują się zobowiązani dawać Tygryskowi to czy tamto. W końcu wiewiórki jadły Tygryskowi orzeszki z ręki.
Na obiad udało nam się trafić do „blue kaktus”. Szalenie się z tego ucieszyłam. Jedzenie nam smakowało, obsługa była miła i wyrozumiała dla małego Szaleńca, który jakimś cudem zdobył balon do grania i poznawał nowe koleżanki i organizował zabawę i odbijanie balonika.
Późnym popołudniem wracaliśmy do auta. Tygrysek chciał nakarmić pawia. Wyczekał nerwowo aż ptak do dziecka podszedł, ale jak był blisko, rączka z orzeszkiem się zamknęła i oszukany ptak z niesmakiem się oddalił i nie było siły, aby podszedł do Madzi jeszcze raz.
I to była bardzo pouczająca przygoda. Tygrysek ją zapamięta, bo ja tłumaczyłam mu, że tak jak ten paw, nie dam się Madzi oszukiwać. W końcu zwierze nie może być mądrzejsze od rodziców. I z kolejnym wymuszaniem nie musieliśmy długo czekać.
Wieczór spędziliśmy na Starówce. Chłonęliśmy Warszawę ochoczo. Mocno się zmieniła na plus!  Pod Kolumną Zygmunta przyglądaliśmy się przedstawieniu a na Placu Zamkowym było sporo sprzedawców, którzy oferowali takie świecące zabaweczki, które się strzelało do góry. Oczywiście Tygrysek przygotował kolejne przedstawienie:
Objął mnie w pół, płakał i prosił:
- Mamo! Proszę! Nie rób mi tego! Błagam! Obiecuję, że będę już grzeczna, tylko kup mi taką zabaweczkę! Mamuniu! Błagam! Proszę!
- Madziu?? Pamiętasz pawia?? Ja jestem teraz taka mądra jak paw! Była łódka, zabawki nie będzie!  
I nie było! Ale Tygrys to Tygrys. Pobiegł do sprzedawców, zaprzyjaźnił się z nimi, postrzelał zabawką do góry i wrócił szczęśliwy ze świecącą piłeczką i ciasteczkiem w dłoni!
Uuuu….  Cały Tygrys, cały on…
Nasze zwiedzanie zakończyliśmy pod grobem Nieznanego Żołnierza. Tam niezmordowany Tygrys szalał na Placu Defilad. Rzucał piłeczkę, ta się świeciła a za nią pędził Tygrys. Obserwowali to dwaj Japończycy, któremu Tygrysek przypadł do gustu. Pokazywali mu kciuki do góry i się przyjaźnie uśmiechali, nawet zdjęli maski z twarzy aby coś do Tygryska zagadać. Ten tylko spojrzał na nich zawadiacko, rzucił piłeczkę daleko i nim błysnął flesz aparatu na planie Tygrysa nie było!
Późnym wieczorem dotarliśmy spokojnie do mieszkanka. Po całym wspaniałym dniu dziecko popiło sporo wody, tej bocianowej Muszynianki i padło! A my gapy, nie wysikaliśmy przed snem  Madziulki i w nocy przytrafiła nam się niespodzianka. Na szczęście nie cała zawartość pęcherza wylądowała na kanapie.
Uf…
Tak, więc 30 września 2012 roku w naszej rodzinie wspominać będziemy długo. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tego, dziękuję!



     

wtorek, 25 września 2012

Szóste urodziny….

2012.09.25.

Szóste urodziny….

Sześć lat temu rano przyszedł na świat Tygrysek… Mały, przepisowy niemowlak pokonał pierwszą przeszkodę na drodze, aby w życiu być ”sławną, bogatą i szczęśliwą”. Nie przeraziło Go odrzucenie przez mamę. Dzielnie przeszedł przez zakażenia, wytrzymał brak czułych dłoni, które gotowe były Go przytulić na każde najmniejsze zakwilenie. Nie miał swojego łóżeczka, nie miał ubranek, nie miał nawet buteleczki… Nie był oczekiwanym Cudem… Tato nie przybiegł do mamy i nie wręczył jej bukietu róż z wdzięczności za tak cudownego potomka… Rodzina nie dopytywała się o maleństwo… W rodzinie nie było wielkiego święta… Pozostał sam…
Ale chęć życia instynktownie kazała przetrwać Tygryskowi wszystkie niedogodności, dziecko czuło, że za jakiś czas, dzień jego narodzin będzie największym świętem dla jego bliskich. I tak się stało! Dziś świętujemy! Rano przytulona do Tygryska w łóżku składałam mu życzenia. Tygrysek się rozbudził, przytulił i poprosił:
- Mamo… A tato pamięta???
- Sprawdzimy???
- Zawołajmy go!
I przyszedł tato do sypialni i już w drzwiach składał życzenia Tygryskowi. Nim doszedł do córci, płynęły najpiękniejsze życzenia dla naszego Skarba. Tygrys kipiał radością…. Wszyscy się dowiedzą, że jest Jego święto. Torba cukierków do przedszkola zabrana, a potem jeszcze po południu są zajęcia dodatkowe. Przygotowałam cukierki i słodycze. Jak znam Tygryska, każdemu napotkanemu dzisiaj człowiekowi oznajmi, że dziś kończy sześć lat i każdy dostanie dziś cukierka! I niech tak będzie! Niech każdy wie, że Tygrys kończy dziś sześć lat!
A co mama życzy Tygryskowi???
Kiedyś Tygrys na pytanie „kim chce być w życiu?” – odpowiedział:
- CHCĘ BYĆ SŁAWNA, BOGATA  I SZCZĘŚLIWA!
Więc bądź Tygrysku – sławny, bogaty i szczęśliwy! I życzę Ci jeszcze dużo, dużo zdrowia abyś to zamierzenie zrealizował!

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Trzy i pół tony zabawek...

2012.06.05

Trzy i pół tony zabawek...

Kiedyś, wieczorem, po imprezie imieninowej Tygryska mąż do mnie tak zagadał:
- Matka! Dzieci miały trzy i pół tony zabawek! Dwa pokoje do zabawy. Miały wszystko! A one „młóciły” telewizor!!! To horror! Nawet tą ciastoliną, nawet tymi laleczkami się nie bawiły! Koniec z kupowaniem zabawek! Słyszysz! Żadnej lalki, żadnej gry, nic!!!! Rozumiesz???...NIC!!!

No właśnie, temat zabawek… Odwieczny problem… Kupować, czy nie kupować??? Ale tak naprawdę większość tych zabawek kupiliśmy sami, sami kierowani przez swoją ciekawość! Kupiliśmy, bo sami nie mieliśmy zbyt dużej ilości zabawek! Tak, tak naprawdę, to Tygrys kupił sobie sam kiedyś na imieniny wózeczek za niecałe 30 PLN a my chcieliśmy mu coś kupić, jakąś wypasioną tablicę do rysowania czy coś w tym rodzaju.
Co więcej, Tygrys do nas trafił późno, nasi znajomi mają przeważnie dzieci starsze a w sklepach jest tyle wspaniałych opakowań, że nie żal im kasy, aby razem z Tygryskiem zobaczyć, co tam jest w tym pięknym pudełku! Obrośliśmy w całe hałdy chińszczyzny. Ale te zabawki są piękne! Uwielbiam razem z Madzią otwierać kolejne pudełko i wyjmować kolejną nie potrzebną zabawkę!
Muszę przyznać, że Madzia dba o zabawki. Ma je uporządkowane. Każda miała swoje 5 minut i wylądowała w kontenerze czy na półce. Tygrysek najczęściej bawi się łukiem i książkami. Ma ich sporo… Dużo. Razem czytamy. Jedne tylko raz, inne, szczególnie opowiadania o Martynce, czytamy wiele razy. Książki są najczęściej brane z półki i przeglądane. Nie ma mowy, aby Tygrysek sam pobawił się zabawkami! Zdarza się to niezwykle rzadko! Często całymi dniami wspaniały pokój Tygryska stoi pusty… Nawet ostatnio śpimy razem w sypialni. Madzia najczęściej nam towarzyszy i nie ma mowy, aby poszła do siebie do pokoju i się sama pobawiła. Znajomi mnie pocieszają, że przyjdzie czas na zabawki i dziecko się jeszcze nimi wybawi, ale chyba nie mają racji. Tygrysek woli z nami godzinami dyskutować w kuchni przy stole, grać z nami w gry planszowe (oczywiście musi wygrywać), pomagać nam, brykać z nami… Owszem bawimy się z Tygryskiem jego zabawkami, ale… Szkoda mówić, wygląda to przeważnie tak: Madzia chce abyśmy pobawiły się domkami elfów i wróżek i figurkami. Dobrze. Rozkładamy piękne domki i otwieramy kontener z figurkami. I tu zaczynają się schody. Co wyjmę jakąś postać, to Tygrysek mi wydziera ją z ręki i woła, że to miała być jego… I tak mija nam czas, wyjmuję kolejną zabawkę i Madzia ją przejmuje… Albo, np. bawimy się laleczkami Barbie. Każda z nas ma swoje pudełko a w nim jednego „samca” i sporo „samic”. Zabawa polega na tym, że moje lalki mają rywalizować o mojego księcia, który i tak ma się zakochać w preferowanej lalce Madzi… Zabawa musi koniecznie skończyć się ślubem i rozpaczą pokonanych!
Czasami tato rozkłada z Madzią kolejkę LEGO. Lokomotywa jest super! Wizytator – dinozaur – dowozi z pokoju Madzi do dużego pokoju wszystkie potrzebne im klocki. Zabawa jest przednia do momentu, gdy Madzi wszystko wychodzi. Jeżeli zbuduje coś, co jej się nie podoba, wówczas jest naburmuszona i „Godzilla” niszczy nasze osiągnięcia… Nasze budowle muszą być gorsze od budowli Madzi, bo inaczej – koniec zabawy!
Bywają momenty, rzadko, że wspaniale się bawimy, ale to jest rzadko. Madzia wciąż reżyseruje konflikty i koniecznie musi wygrywać. Nie ma zmiłuj się! Jeżeli mój książe nie pokocha bez pamięci jej Arielki lub innej księżniczki, to jest foch, naburmuszenie i wielkie niezadowolenie. Próbuję uczyć w zabawie dziecko, że czasami się przegrywa, często nie jest tak, jak się zaplanuje, że możliwe są różne scenariusze. Mała dziewczynka nie dopuszcza jednak takiego rozwiązania.
Tygrysek ma kolekcję pięknych lalek! Naprawdę są przepiękne! I porcelanowe w pięknych sukniach, i szmaciane, i z akcesoriami, i z ubrankami… Przeważnie ciocie przywożą lalki… Ostatnio ciocia ze Stanów przytaszczyła piękną lalę. Cudowną. Oczy zaświeciły mi się na jej widok! Nie widziałam w sklepach w Polsce tak pięknej lali… I co?? Tygrysek ją rozpakował w święta, zobaczył i… I odłożył do pudełka. Chciałam po świętach w domu, aby Madzia, chociaż tą lalą się bawiła! Nic z tego! Ostatecznie kilka dni poniewierała się lala po pokoju i wylądowała w pudle w szafie. We wózku zamiast wspaniałej lali jeździ kot Sierściuch.
Trochę szkoda tych zabawek! Zamiast być używane stanowią one dekorację pokoju. Pokój wygląda wspaniale! Ale zabawki… Zabawki muszą być smutne.
Postanowiliśmy, że skończymy z zabawkami! Ileż można??? Ale były kolejne imieniny Madzi, kolejny Dzień Dziecka… Tym razem na dzień dziecka wyszykowaliśmy walizeczkę na wyjazdy Tygryska w postaci krokodylka, film DVD Terra, zestaw do malowania i rysowania, piłkę nożną, baletki białe i czerwone, worek na buty, przedstawienie w operze i wieczorem film Mupety. Sporo tego… Przedstawienie w operze bardzo się Tygrysowi spodobało! Cały czas stał i obserwował tancerzy, żywo reagował na akcję przedstawienia. Mupety też go wciągnęły. My się nudziliśmy, ale to był dzień Tygryska, więc twardo patrzyliśmy w ekran.
Jednym słowem 1 czerwca, to był dzień pełen przygód i atrakcji. Ale… Wieczorem, nim Tygrys wylądował w łóżku, stanął na środku pokoju i rozpłakał się ta żałośnie, że przerażona zapytałam:
- Magdula!? Co się stało?? Spadłaś z ławy?? Co jest??
Tygrys wtulony we mnie wyjąkał:
- Mamo! Bo dzisiaj był Dzień Dziecka! I ja nic nie dostałam! NIC! Rozumiesz?? NAWET NIE DOSTAŁAM LAURKI!!!....

poniedziałek, 14 maja 2012

Silniak i inne…

2012.05.14.

Silniak i inne…

Wychodzimy do przedszkola. Obok mnie biegnie Tygrysek, nagle woła:
- SILNIAK! SILNIAK mamo!
- Gdzie??
- No tam nie widzisz??
Szukam tego „silniaka”… Aaa… Znalazłam! Znalazłam plakat z atletą!

***
Bawię się laleczkami z Madziulką. W końcu ta daje mi takie instrukcje wobec lalki samca:
- … I ON NIE BĘDZIE WIEDZIAŁ, ŻE BĘDZIE NIE ŻYŁ…

***
Odbieramy Tygryska z przedszkola. Ledwo zobaczył tatę zawołał:
- Tato! Pójdziemy dzisiaj na ŁYŻWIARNIĘ?

***
Bawimy się laleczkami… Pada taka instrukcja wobec samca:
- I on będzie TANCERNIKIEM!

***
Przed wyjściem na lodowisko Madzia trzyma pupę przy grzejniku i tak do nas woła:
- Kotek CIEPLI sobie pupcię przed łyżwami!

***
Tygrysek po posiedzeniu na „tronie” tak przywołuje do siebie „ofiarę”:
- Mamo! Chodź! WYTURNIJ mi pupcię!

***
Coś tłumaczę Tygryskowi… Dziecko słucha w końcu zadaje pytanie:
- I co?? Będziesz WSCIEKNIONA??

***
Przeglądamy jakąś książkę o grzybach. Pada takie pytanie:
- I to jest grzyb TRUTY??

***
Od gazeciarza na rogu ulicy Madzia dostała gazetkę, Tinę z akcesoriami do makijażu… Szczęśliwy Tygrysek dobrał się do prezentu i tak zapytał:
- Mamuniu, a to są takie PODCIENIE do oczu i się to tak maluje??

***
Rano spieszymy się do przedszkola. Mamy konkurs, kto pierwszy się ubierze…
- Mamo! Ja z tobą ZAWODUJĘ.

***
Jesteśmy na zakupach w Decatlonie. Tato szuka dla siebie łyżew na wyprzedaży, Tygrysek przymierza się do różowej hulajnogi. Po pewnym czasie do nas podjechał i radośnie zapytał:
- Czy to jest dla mnie ODPOWIEDZIALNE???
(To znaczy chciał zapytać, czy ta hulajnoga jest dla niego odpowiednia.)

***
Zbliżały się taty urodziny. Tato był w delegacji, niemniej Tygrys pamiętał, aby na przyjazd tatusia wszystko było przygotowane. Zrobiłyśmy i obrazek, i laurki… Zadowolony z dzieł Tygrys ułożył je na stole, po czym zaordynował:
- Mamuniu! Teraz musimy pójść jeszcze do RÓŻARNI!
- Gdzie??
- No mamo! No jeszcze kwiaty dla Taty musimy kupić! Rozumiesz? Ale ja wybieram! Dobrze??

***
Zimą przygotowałam donice z cebulkami wiosennych roślin i mieliśmy cały czas kolorowe kwiaty w kuchni na stole. Mają one jednak ogromną wadę – szybko przekwitają. Gdy są już brzydkie wynoszę je na balkon. Tygrys jednak zauważył, że po pewnym czasie dekoracje kwiatowe się skończyły. Wnerwiony podczas śniadania tak zapytał:
- Mamo! A gdzie są te WAZOWNICE? No gdzie??

***
Po powrocie taty z delegacji Tygrysek miał nowy pomysł na biznes. Ledwo tato się rozpakował, Tygrys mu oznajmił:
- Tato! Ja teraz OTWIERAM SKLEPIARNIĘ z lekami!

***
W święta wybraliśmy się z dziadkami na wycieczkę do Spały. Bawiliśmy się z Madzią w różne zabawy. Oczywiście słuchaliśmy naszej dziewczyny. Po zabawie w chowanego przyszła kolej na zabawę w muchy.
- Będziecie tak biegać i machać skrzydełkami. Jak powiem stop to macie się zatrzymać. Rozumiecie??
Pokiwaliśmy głowami, że tak.
- No to BZYCYJCIE!!!

***
Jak każdy rodzic popełniamy błędy, najgorszy to błąd dojadania po dziecku. Tygrys rozgrzebie na talerzu, pokaprysi i nie zje a to potem dojada tatuś. I po kilku latach mamy efekty. Waga wciąż pokazuje więcej i więcej. Po pojawieniu się brzucha u taty postanowiliśmy coś z tym zrobić. Ważymy się i pilnujemy, aby kolejny kilogram nie przybył. Towarzyszy w tym Tygrysek. Uważnie obserwuje wskazania wagi. Kiedyś po rodzinnym ważeniu tak wypalił:
- Tato! Ty musisz SCHUDZIĆ ten brzuch!

***
Rano idziemy z Madzią do przedszkola. Tygrys zobaczył grupę jednakowo ubranych robotników budowlanych idących w kierunku dworca…
- OOO… Mamuniu! Panowie do pracy idą?
- Tak Madziu!
- Chyba do jakiejś ŻOŁNIERNII!

***
I jeszcze łapię Tygryska na słowotwórstwie. Jest to przecudowny etap w rozwoju dziecka. Szkoda, że nie jestem w stanie zanotować wszystkich słówek córci. Nie ma już ich dużo, niemniej jak się pojawią, to banan na buzi się pojawia. W końcu to pięknie tak usłyszeć- silniak, podcienie, ciepli czy sklepiarnia…

środa, 9 maja 2012

Kolczasta miłość…

2012.05.08.

Kolczasta miłość…

Niedawno Madzia tak wypaliła:
- Nigdy nie będziecie już we dwójkę!
- Jak to nie?? Urośniesz, ruszysz w świat a my będziemy czekać na każdy twój telefon i będziemy chłonąć każdą informację o tobie. Takie jest życie…
- NIE! JUŻ NIGDY NIE BĘDZIECIE WE DWÓJKĘ! Jak ja urosnę urodzę wam dzidziolka i jak wyjadę to on będzie z wami!

Wracamy wieczorem od przyjaciół… Późno… Dziś mieliśmy aktywny dzień, były łyżwy, Madzia nie spała, była zabawa z Zosią, były odwiedziny, kolacja z bliskimi… Jedziemy i martwimy się, aby Tygrysek nie zasnął, bo to wróży kłopoty… Słuchamy „Władcy Pierścieni”…. W samochodzie z tyłu zapanowała cisza… Dla pobudzenia Tygryska tato zagadał:
- Madziu powiedz coś…
Po chwili milczenia padło:
- KOCHAM WAS! Bardzo…
Nie pytaliśmy o więcej… Bezpiecznie dotarliśmy do domu. Tygrysek spokojnie się rozebrał, tato go umył i nim skończyła się jedna „słuchanka” padnięte dziecko spało… Była już prawie jedenasta…

Przy śniadaniu nasza córcia tak wypaliła:
- ZAWSZE BĘDĘ Z WAMI!
- Nawet jak będziesz duża??
- Tak! Będę mieszkać z wami.
- I nie wyruszysz na podbój świata?
- Nie! Nie będę chciała! Będę mieszkać z wami! Nawet razem z mężem będę mieszkać z wami!
- Jak będziesz miała męża du…ę, to rzeczywiście będziecie z nami mieszkać! (Zaśmiał się tato.)
- Tak! I mój mąż z tatą będzie chodził do pracy a ja urodzę mamusi syneczka i sobie córeczkę! I będziemy razem…

W nocy czuję jak Tygrysek się rzuca przez sen po czym usiadł na łóżku i zaczął cichutko kwilić…
- Madziulku co ci jest?? Co się stało???
- Mamuniu… Mamuniu bo ja miałam straszny sen! Mamo! Ktoś mnie od was zabrał i was nie widziałam! Mamuniu! Ja za wami tak tęskniłam! Bardzo…. Bo… Bo ja mamuniu bardzo kocham mamę i tatę! Najmocniej was kocham….
I Tygrysek zatopiony we łzach szlochał w mój mankiet.
- Madziulku! Nikt ciebie od nas nie zabierze! Nie bój się!
- Mamo, ale tak mi się śniło….
- Przytul się do mamy… Ciii…
Głaskałam główkę, która po pewnym czasie zaczęła łagodnie posapywać. Tygrysek zasnął ponownie….

Jakoś ostatnio kupiłam sobie piękny pierścionek. Oczywiście Tygrysek od razu zapragnął mieć taki pierścionek…
- Mamo, to będzie mój pierścionek?? Tak mamo??
- Madziu, wiesz… Teraz to jest mój pierścionek, ale jak mama umrze to wszystkie będą twoje.
- Jak umrzesz to wszystkie będą moje??
- Tak! Do grobu ich nie zabiorę. Wszystkie będą twoje…
Przeszłyśmy parę kroków. Tygrysek milczał. Po czym stanął i wypalił:
- Ale mamo! Ja chcę być z tobą! Nie chcę tych pierścionków! Chcę być z tobą! Nawet jak będę duża to ty też masz być!
Tym razem ja stanęłam. Byłam zaskoczona, że moja kochana „sroczka”, która uwielbia świecidełka, ta „sroczka” przedkłada bycie z mamą od świecidełek. Przytuliłam mojego Tygrysa i ucałowałam. A u ramion rosły mi skrzydła….
Od jakiegoś czasu mamy taki mamino pierścionkowy rytuał. Wieczorem zdejmuję pierścioneczek i zakładam go Tygryskowi, Tygrysek w nim śpi a rano go oddaje. Mimo takiej ogromnej różnicy wieku mamy takie same palce… I wspólne pierścioneczki!

W niedzielę ustalamy co robimy… Wiosna tego roku nas nie rozpieszcza. Tygrysek z nudów skacze po meblach. Złapałam go na ławie. Madzia się do mnie przytuliła. W lustrze spojrzałam na nasz wizerunek. Madzia miała głowę wyżej ode mnie…
- Zobacz Madziu, taka w przyszłości możesz być duża!
Dołączył do nas tato.
- Tato! Mama mówi, że taka urosnę!
- Tak!
Tygrys wtulił się w nas i zawołał:
- KOCHAM WAS!
- To świetnie! A możesz powiedzieć dlaczego??
- Kocham was, bo mnie przyjęliście! Kocham was, bo jestem waszą córeczką! Kocham was, bo jesteśmy rodziną…
Gule stanęły nam w gardle… Tygrys na nas wisiał i pogoda za oknem nie miała już znaczenia…

I takich wyznań mamy teraz wysyp… Nasza „Kolczasta Miłość” traci kolejne kolce. Coś, co jeszcze 3 miesiące czy rok temu było nie do pomyślenia, dziś już powoli staje się rzeczywistością. Jeszcze nie tak dawno przerażona mama Maksia patrząc na kolejną „akcję” Tygryska zadała w przestrzeń pytanie retoryczne:
- Czy ja bym sobie dała radę z Madzią???
Teraz jak pomyślę i o rzucającym się dziecku na chodniku, pamiętam jeszcze pełne wyrzutu spojrzenia przechodniów – „jak ta matka wychowuje dziecko?” – zaczynam się uśmiechać! Przecież dałam Tygryskowi możliwość wyrażenia jego emocji w taki sposób jaki potrafił, tak jak mówiła pani Małgosia, psycholog, - to tylko ubrania się niszczą, ale jaki charakter się kształtuje. Nie wolno go złamać! Cierpliwie czekałam na koniec przedstawienia. Medal za cierpliwość należy mi się olbrzymi! Teraz go dostaję! Rośnie powoli wspaniała dziewczyna, pełna miłości i przywiązania. Coraz spokojniej reaguje, coraz cierpliwiej potrafi słuchać. Choć nadal jest głośna, wrzaskliwa, humorzasta i woła „bo nie będę ciebie kochała!”, jest wspaniała! Moja „Kolczasta Miłość” woła do mnie „MAMUNIU”…
I wciąż się zastanawiam… Ile w Tygrysku jest nas a ile jej biologicznych rodziców??? Czy kiedyś znajdę na to odpowiedź??
Niemniej teraz nacieszam się z „MAMUNIU”… Mamuniu… Jak to pięknie brzmi! 

piątek, 9 marca 2012

Powolna zmiana…

2012.03.09.

Powolna zmiana…

Leżę w łóżku… Trochę niedomagam, upadłam na łyżwach i teraz boli mnie noga… Tato i Tygrys są na zajęciach teatralnych. Jest już po wpół do ósmej. Przerwałam czytanie i czekam… Czekam na mojego Tygrysa… Domofon milczy… Nagle jest! Zwlekam się z łóżka, pędzę do drzwi i słyszę w słuchawce:
- To my mamuniu! A tato wlazł w psią kupę! (Radosny chichot Tygryska.)
- To niech wyczyści buty w kałuży!
- Już czyścił i w kałuży i w piasku!
- To wchodźcie!
Otworzyłam im i powróciłam do lektury. Nim zaczęłam czytać dobiegło do mnie:
- MAMO!
Po chwili :
- MAMO!
Na piątym piętrze, w najbardziej ustronnym pokoju słyszałam moje dziecko w windzie, które mnie wołało!
Zdziwiona, że tak doskonale słyszę, przerażona zarazem, że może im się coś stało wybiegłam na korytarz:
- MAMO!
Winda stanęła na naszym piętrze, w jej drzwiach ukazał się uśmiechnięty od ucha to ucha Tygrys i powtórzył:
- MAMO!
Dał buziaka i zaczął radośnie szczebiotać!
- Dlaczego Madzia tak krzyczała w windzie? (Zapytałam taty.)
- Jak to dlaczego?? Madzia ćwiczyła tylko głos!....

Razem z tatą odbieramy Madzię z przedszkola:
- Madziu jak było w przedszkolu???
(Za zwyczaj jest odpowiedź – Fajnie! Bardzo fajnie! Fajnie! I na tym koniec zeznań.)
Tym razem a tylniego siedzenia dobiegł nas płacz.
- Co się słało Madziu???
- Mamo, bo znowu byliśmy nie grzeczni i nie będzie nagrody!
- Niegrzeczni… Jak??
- Bo mamo, pani puściła nam słuchowisko „Opowieści z Narnii” a my gadaliśmy… I potem była kara??
- Kto gadał??
- Kacper, Oskar…
- A ty Madziu??
- Ja?? Ja byłam w toalecie z Nikolą! Tam sobie rozmawiałyśmy. I przyszła pani i posadziła nas w kącie! I siedziałyśmy w kącie!
- I nic nie robiłyście, tylko rozmawiałyście i za to pani wymierzyła wam karę???
- Tak mamuniu!
- Wiesz co, porozmawiam z panią! To nie jest możliwe, aby za samo gadanie w toalecie była taka surowa kara!
- Nie mamo!!!!
I wzmogło się „buczenie” na tylnim siedzeniu….

Innym razem ubieram Madzię do przedszkola:
- Mamo! Dziś ja wybieram sukienkę! Musi być taka kręcąca się! Musi być wspaniała aby Nikola się ze mną bawiła!
- Przesadzasz trochę! Nikola się z tobą będzie bawiła a na dzisiaj mam przewidzianą taką sukienkę….
- Mamo, ale ona się nie kręci i nie będzie się podobać Nikoli!
- Trudno! Ta będzie na dzisiaj!
Tygrys naburmuszony stanął i zaczął cedzić przez zęby:
- Dupa mama! Dupa Mama! Dupa mama!
- Co proszę, bo niedosłyszałam??? „Dupa mama”? Czy ja na ciebie tak brzydko mówię??? Skąd masz takie pomysły??
- Dupa mama! Dupa Mama! Dupa mama!
- Madziu przestań! Nie można tak mówić!
Tygrysek uparcie robił swoje. Ja go czesałam… Po zapięciu spinek, Tygrysek się odwrócił do mnie i poprosił:
- Mamo! Przytulić!
- Wybacz kotku, do „dupy” nie można się przytulić! Idę porozmawiam z tatą jak ty do mnie mówisz…
- Nie mamo! Nie mów! Już nie będę tego robić!

I… I Tygrysek przestał! Właściwie to mocno się zmienił. Spokorniał, jest bardziej cierpliwy. Wrzeszczy jak zwykle, ale coraz częściej słucha co się do niego mówi. Zrozumiał, że wielu rzeczy nie wolno, że trzeba czasami iść na kompromis. Że każdy z nas ma swoje problemy i trzeba je szanować. Już pojął, że nie tylko jej sprawy są ważne. W końcu nabiera mój „Żywioł” ogłady. Jeszcze wciąż biega, zbiera kamienie i patyki, wozi samochody w wózku i wciąż wyrywa się na ulicy, ale powoli potrafimy iść obok siebie i prowadzić spokojną rozmowę. Powoli mój „chłopak z pipcią” przeistacza się w dziewczynkę. W końcu czuję, że mam córcię!

piątek, 24 lutego 2012

Wesołe dialogi

24.02.2012

Wesołe dialogi

Ostatnio mnie naszło na stare filmy. Lubię filmy z cyklu „W Starym Kinie”. Tygrysek wzruszał się jak stary siennik oglądając Znachora, Trędowatą, śmiał się na filmie „Sportowiec mimo woli”. W końcu, pewnego popołudnia Madzia chce oglądać jakiś film…
- Dobrze Madziu, ale ja dziś wybieram! 
- Dobrze mamuniu! Oglądamy film, ty wybierasz… Tylko nie taki SZARY!

Wracając do czasu mojego dzieciństwa, zgromadziłam sobie chyba wszystkie filmy o Vinnetou. Tygrysek polubił dzielnego Wodza Apaczów, zwłaszcza, że poznał terytoria, w których kręcone były sceny do tego filmu. Razem oglądałyśmy poszczególne odcinki. W końcu kiedyś Tygrys tak do mnie wypalił:
- Mamo! Ty się zakochałaś w tym Vinnetou???
- Tak! Dlaczego nie??? Jest ładny, przystojny, odważny…
- Ale mamo! Ty nie możesz! TY MASZ TATĘ!

W końcu przyszła zima jak należy. Mrozy osiągają poziom minus piętnaście stopni. Pędzimy rano do przedszkola. Tygrysek w samochodzie zauważył:
- Mamo! Popatrz, dym mi z noska leci! Tato! Tato! Widzisz! Dym mi z noska leci!
Tato skrobał szyby…
- Mamo! No popatrz! Nosek mi się PALI! Dym mi leci! I tacie też!

W sobotę sprzątamy chałupę. Tygrysek pomaga tacie. W końcu tak wypalił:
- Jak dorosnę, to chcę zostać waszą SŁUŻĄCĄ!
- Nie Madziu nie możesz! (Zawołał zaskoczony tatuś.)
Jak ochłonęłam zapytałam:
- Dlaczego Madziu chcesz zostać naszą służącą???
- Jak to, dlaczego??? Mamo! Przecież ja najlepiej potrafię sprzątać!

Jestem na spacerze z Madziulką. Mrozy trzymają. Poszłyśmy do Parku Staromiejskiego, aby Tygrysek pobrykał chwilę na placu zabaw. Ledwo weszłyśmy do parku, Madzia zapytała:
- Mamo! A tam są dalej te „PAPUGANY”??
Rozbawiło mnie to pytanie, ale skojarzyłam, o co tym razem chodzi.
- Masz na myśli te ptaszki w wolierze?
- No tak, te kolorowe, te kolorowe jak papugi, no wiesz, te PAPUGANY!
- Madziu! To nie „papugany” To bażanty, a te kolorowe, to bażant złoty!

W przedszkolu eksplodowała afera z papierem toaletowym w tle. Monitoring wykazał winnego – Tygrysek. Pani poprosiła nas o rozmowę z Madzią. My, znając zużycie papieru toaletowego w domu przeprowadziliśmy taką rozmowę, której konkluzja była następująca:
- Więc Madziu, ty nie wrzucasz całych garści papieru do toalety???
- Nie mamo! Ja tylko zauważam pierwsza, że ktoś tak zrobił! Ale to nie ja mamo!

Wracamy z teatru, Madzia i Maksymilian jak zwykle się droczą. W końcu Madzia wypaliła o konkurencie:
- Ja wyjdę za mąż za Kajetana! On mi oświadczył, że będziemy jeździli na smoku i będziemy mieszkać w zamku…
Na to Maksiu:
- Madziu, ale ja ciebie kocham!
- TO BĘDZIECIE O MNIE WALCZYĆ!

Wracamy z przedszkola. „wymuszamy” na Tygrysku zeznania na temat „jak było w przedszkolu”…
- I byłam na basenie. I było fajnie…
- I jaka była woda Madziu??? Mokra czy sucha??
- Ciepła mamo!
- Madziu, ale to jest pytanie podchwytliwe! Odpowiedz, jaka była woda??
- Ciepła mamuniu!
- Ale Madziulka, powiedz nam, czy była mokra czy sucha??
- To niech będzie mamo SUCHA!
I rechot całej rodziny zagłuszał warkot silnika!

piątek, 17 lutego 2012

Dlaczego Madziu jesteś taka niegrzeczna??

2012.02.12.

Dlaczego Madziu jesteś taka niegrzeczna??

Ostatnio Tygrysek jest bardzo, bardzo niegrzeczny…. W przedszkolu też muszą dzieci łobuzować, bo Madzia opowiada o samych karach… Skarży się, że znowu pani nie pozwoliła się im bawić, tylko miały dzieci karę, bo były niegrzeczne. Nawet określiła to tak:
- Wiesz mamo! Ktoś nam nasypał magicznego proszku do pizzy i zmieniliśmy się w niegrzeczne dzieci! Wszystkie dzieci miały karę, ale mnie pani pozwoliła sobie wybrać karę! I wybrałam! Wybrałam siedzenie w kącie! I siedziałam! A inni mieli inne kary…
Nie zdążyłam się zapytać pani, czy tylko Madzia tak łobuzuje i ma karę, czy cała gromada??? Ale Madzia ostatnio jest niegrzeczna nie tylko w przedszkolu! Tak się złożyło, że miałam we czwartek wizytę u lekarza w sprawie dalszej rehabilitacji. Pędem po pracy pojechałam na umówioną wizytę, w poczekalni Tygrysek wiercił się i wymuszał zabawę z nim, natomiast w gabinecie dał popis dziecka nie dość, że głuchego, to jeszcze tak niesfornego, że o mały figiel pani doktor nie wyprosiła Tygryska z gabinetu. Najadłam się wstydu! Sporoo… W drzwiach pani doktor spojrzała na nas z politowaniem i odetchnęła z ulgą, że brojącego Tygrysa ma już z głowy. Ale to nie był brojący Tygrys! To było niesforne i niegrzeczne dziecko! Nawet muszę przyznać bardzo! Zawstydzona wyszłam z gabinetu. Tygrys dalej był nieposłuszny. W końcu posprzątał zabawki, którymi się bawił w poczekalni przed wizytą i zeszłyśmy do przedszkola.
Z wielkimi oporami się ubrał, dyskutując i nic sobie nie robiąc z moich próśb:
- Madziu ubieraj się.
W końcu nie wytrzymałam. Ileż można mówić do ściany??? Włączyłam salę wykładową:
- Madziu, nie może tak być, abym ja mówiła do ciebie po kilka razy a ty nic z tego sobie nie robisz! Nie może tak być, abyś była tak niegrzeczna, że nawet tak cierpliwa pani doktor ma ciebie ochotę wypędzić z gabinetu! Nieładnie się zachowujesz! Jesteś dużą dziewczynką, potrafisz ładnie się zachować a ty, co?? Co ty wyprawiasz?? … Tak dalej być nie może!
Tygrys szedł w milczeniu. W końcu mnie słuchał a w mojej głowie tliła się iskierka nadziei, że tym razem dotrze, że w końcu nie wypluwam płuc na marne. Po chwili milczenia dziecko stanęło na chodniku, podniosło głowę i zapytało:
- I co?? Jak będę dalej taka niegrzeczna to, co?? Wymienisz mnie mamo??
Zamurowało mnie! „Wymienisz mnie mamo” powaliło mnie. Przytuliłam Tygrysa i mu powiedziałam:
- Madziu! Nie ma takiej opcji! Nie ma mowy o wymianie! Rozumiesz ?! Jest tylko taka opcja, że musisz się zmienić! Musisz zacząć być grzeczna, bo tak dalej być nie może!
Tygrysowi zaszkliły się oczy, przytulił mnie i obiecywał:
- Mamo! Mamuniu! Już będę grzeczna! Na pewno! Obiecuję! Pójdę do domu i będę grzeczna!
Odetchnęłam z ulgą! Może w końcu dotarło????
Pobiegłyśmy do domu, zrobiłam Madzi jej ulubione naleśniki na drugi obiadek i wyruszyłyśmy na próbę generalną do teatru. Po drodze umówiłyśmy się, że wracając pobawimy się śniegiem w parku. Właśnie dziś spadło kilka centymetrów śniegu… No może ze dwa…
Na próbie też Tygrysek niezbyt dobrze się zachowywał. Przez drzwi słyszałam:
- Magda! Co ty robisz?? Skup się! To nie twoje miejsce!
Znowu to samo – pomyślałam.
Gdy panie przekazywały mi Madzię okazało się, że plecaczek Madzi gdzieś się zawieruszył i szukałyśmy go na widowni w tym czasie jedna z pań mnie poinformowała:
- Madzia nie miała nic do jedzenia i była głodna i prosiła inne dzieci o ciasteczka i słodycze. Dzieci jej dawały…
„Co?!!!!!” – Pomyślałam.
- Ona miała wyszykowanego banana na przerwę – przerwałam pani. – Madzia ma dysplazję szkliwa, nie wolno jej jeść słodyczy! Ona może jeść tylko niewielkie ilości, ale to ja muszę wiedzieć…
W końcu zrozumiałam, że moja dzisiejsza sala wykładowa spełzła na niczym….
- Madziu, dlaczego nie zjadłaś banana??
- Mamuniu, bo był zimny a ja miałam ochotę na ciepłe ciasteczka…
Jak zimny – pomyślałam- Ale Tygrys kuty na cztery łapy jak zwykle wybrnął z potrzasku. Zjadł po zajęciach banana i radośnie wyruszył do domu korzystając z niewielkich ilości śniegu zalegających na ławkach i murkach… Po drodze spotkałyśmy tatę, który wyszedł nam naprzeciw.
Zmęczona wybrykami Tygrysa nawet nie miała siły przedyskutować problemu z tatą.

Następnego dnia było chyba trochę gorzej… W piątek wróciliśmy wszyscy razem do domu. Szybko naszykowałam obiad dla rodziny. Nie miałam ochoty po wczorajszym dniu na żadne eskapady, ale Madzia pragnęła iść na łyżwy. Prosiła, wręcz ubrała się i czekała dobre piętnaście minut na wyjście. Tym razem tak się złożyło, że skusiłam się, aby i trochę popatrzyć na to jak Madzia jeździ i trochę porobić jej zdjęć i trochę pojeździć.
Sprawnie się ubraliśmy i ruszyliśmy na parking do auta. Tato szedł przodem pierwszy, za nim Tygrys, potem ja. Mamy taki fragment drogi, gdzie jest chodnik tylko na jedną osobę… Kończy się on na rogu budynku. Tato jak zwykle pędził, Tygrys jak zwykle mnie nie słuchał i biegł za tatą, tata widział jadący za rogiem rower, nie zatrzymał się, ponoć do nas zawołał… Ja widziałam wjeżdżający do bramy samochód, chciałam ostrzec Madzię, aby była blisko muru… W tym czasie Tygrys wyskoczył zza rogu prosto pod jadący rower… Upadł… Głowa leżała na linii jazdy samochodem. Samochód na szczęście się zatrzymał… Uuuu… Mąż był dosłownie 3 metry przed Tygryskiem, ja trzy metry za nim i na chodniku, obok naszego domu taki zgrzyt… Na szczęście nic się nie stało. Ja wkurzyłam się na tatę, że się nie cofnął, tato na Madzię, że jak zwykle zamiast iść za rękę, to szaleje, Madzia płakała, że ją boli głowa, rowerzysta płakał, że nie chciał… Tylko, dlaczego jeździ po chodniku??? 
Jakoś przeżyliśmy ten wypadek, Tygrysowi na szczęście nic się nie stało! Upadł, ale ciepła kurtka zamortyzowała upadek, wszyscy się zatrzymali i nic go nie przejechało.
Już po kilku minutach strawił nasze „marudzenie” na temat uważania i trzymania się za rękę i radośnie wyskoczył przed halą lodowiska z samochodu. Tafla była czyszczona, lodowisko zamknięte. Ledwo zbliżyliśmy się do wejścia, Madzi znowu wyrwała się i przedarła przez tłum młodzieży i ustawiła pierwsza przy drzwiach. I całe nasze gadanie, że ma się trzymać rodziców to znowu były słowa puszczone na wiatr…
Oczywiście na lodowisku była bardzo nieusłuchana…  Nie chciała jeździć… Ledwo wyszła na taflę upadła… Widziałam ten upadek… Naprawdę nic groźnego. Ale Tygrys zagrał taką komedię, że zdruzgotany tatuś wyniósł na rękach pacjenta z tafli. Madzia leżała na ławce i jęczała… Nic z tego. Nie zobaczę jak Tygrys jeździ. Ubrałam sobie łyżwy na nogi. Tato ciągnął Tygrysa po tafli, ten nawet nie raczył przebierać nogami… W końcu zaczął nam uciekać poza taflę… Raz, drugi, trzeci… W ogóle nie słuchał, co do niego mówimy. W końcu wyszłam za nim i pytam:
- Madziu, albo jeździmy albo wracamy do domu!
Na te słowa Tygrys dał dyla obok lodowiska…
- Tato! Wracamy do domu!
Tato rzucił się pędem za Madzią. Nim dobiegł ta zdążyła otworzyć drugie wejście i już była na tafli i zwiewała… Niemniej kazałam im zjechać i iść do przebieralni. Nie można z takim szaleńcem jeździć! W końcu obok nas jest sporo młodzieży, która się uczy jeździć i nie mamy możliwości takiemu nieusłuchanemu dziecku zagwarantować bezpieczeństwa wśród rosłych chłopaków wywijających orły na tafli…
Wsiedliśmy do auta i znowu zaczęliśmy wykład. Wykład trwał nadal, gdy Tygrysek się mył…
Oto niektóre z jego wypowiedzi:
- A ja widziałam taką mamę, która puszczała dziecku telewizor całymi dniami i spała a w nocy pracowała i nie przejmowała się, że dziecko broi…
- I co, chcesz taką mamę??
- Nie!
- To wytłumacz, dlaczego jesteś taka niegrzeczna? Dlaczego nie słuchasz jak się do ciebie coś mówi??
- Mamo! Bo w przedszkolu dzieci mnie tak namawiają: Madziu, bądź niegrzeczna…. I mamo jestem!
- Co??? To ja porozmawiam z panią…
- Ale mamo! Ale my się naradzamy jak krasnoludki, tak po cichutku i pani tego nie słyszy…
I na każdy mój argument Tygrys miał gotowe trzy odpowiedzi…
Przybici zachowaniem Madzi z tatą kolejny wieczór poświęciliśmy na szukanie rozwiązań dotarcia do naszego dziecka. Nie wiem, czy jeszcze sto razy, czy tysiąc razy będziemy to wałkować???
Nawet wobec Maksia, swojego najlepszego kumpla, z którym potrafi się wspaniale bawić ostatnio była bardzo niegrzeczna. Rówieśnik wciąż przeżywa, że Madzia była wobec niego taka niegrzeczna i pyta:
- Madziu, dlaczego jak byłem u ciebie to byłaś taka niegrzeczna???
No właśnie, wszyscy wokoło się pytamy: dlaczego Madziu jesteś taka niegrzeczna??