Często sprzątając kuchnię wymiatałam z różnych zakamarków a to
podrobiony na kawałki żółty serek, a to przeżute i wyplute resztki mięska, a to
nitki makaronu ukryte między zabawkami. Zżymałam się z tym, sprzątałam,
słuchałam wyjaśnień Tygryska, że to są „zapasiki myszki zgromadzone na zimę”.
Tłumaczyłam, mówiłam, że tak nie wolno, prosiłam, itp. W końcu po lekturze
książki „Uparte dzieci…” przeszłam od „gadania” do „działania” i to od razu w
wielkim stylu.
Tygrysek mimo skończonych sześciu lat wciąż domaga się karmienia.
Normalnie potrafi pół godziny siedzieć i otwierać buzię i czekać, aż ktoś
litościwy będzie pakował do paszczy jedzenie. Na tatę to działa, ja mam w tym
czasie czas, aby zająć się na spokojnie pracami w kuchni. Jest to ta upragniona
chwila spokoju, w której Tygrys na pewno nic nie zbroi!
Ostatnio siedząc z Madzią w domu ”ćwiczyłam ją z samodzielnego
jedzenia”. Miałam czas! Tygrys nie miał wyboru! Musiał zjadać sam. Trochę mi
szkoda, bo „Bestia” inteligentna jest, ale z uporem maniaka wciąż testuje moje
zachowanie i pierwsze pół godziny posiłku spędza nad talerzem, otwiera buzię i prosi,
aby go nakarmić! Potem zjada zimny posiłek. Ne wiem, czy nie smakuje jej ciepłe
danie??? Niemniej drugie danie potrafi
trwać czasami 2 godziny! Tak było dziś z drugim daniem! Na obiad ugotowałam ziemniaczki,
udka z kurczaka duszone w cebulce oraz kiszone ogóreczki. Do tego kompot z
jabłek, ananasa i limonki. Dla mnie pychota! Dla Tygrysa raczej nie! Od razu
zgłosił zastrzeżenie, że skórka na kurczaczku nie jest chrupiąca... Nic, na
spokojnie przeżyłam marudzenie dziecka i po skończonym obiedzie poszłam do
sypialni poczytać książkę… W końcu po około godzinie doczekałam się wiekopomnej
chwili – Tygrys zjadł! Nawet odstawił swój talerz na blat koło zlewu. Po chwili
wstałam i udałam się do kuchni, aby dokończyć sprzątanie. Na talerzu Tygrysa
leżały porozrzucane ziemniaki, kiszone ogórki były wyjedzone, co do joty.
Zastanowił mnie brak kości po kurczaku! Na talerzu nie było nawet śladu po
mięsie! To dało mi do myślenia. Zajrzałam do garnka, przejrzałam „skrytki
myszki”, zajrzałam do kosza na śmieci i nie znalazłam! W tym momencie zawołałam
Tygryska:
- Madziu, co się stało z mięskiem???
- Zjadłam!
- Wszystko zjadłaś???
- Tak mamo! Wszystko zjadłam!
- No dobrze, a gdzie jest kość z twojej nóżki???
- W koszu!
- W koszu?? To proszę wyjmij mi ją i pokaż.
Tygrysek wyjął moją kosteczkę i podał mi ją z szelmowskim uśmiechem
na ustach.
- Zobacz mamo jak zjadłam!
- Madziu! To moja kosteczka! Pokaż mi twoją!
Przyparty do muru Tygrys wygrzebał zawinięte w papierowy ręcznik
swoje mięsko. Czekał ze spuszczoną głową na moją reakcję. Ja na spokojnie,
odwinęłam mięsko z ręcznika, dałam do ręki Tygryskowi i poleciłam, że ma to
zjeść.
Tygrys zrobił wielkie oczy! Z zaskoczeniem sięgającym zenitu z
rozpaczą w głosie zapytał:
- Mamo! Ty każesz mi jeść to mięso ze śmietnika???
- Tak Madziu! Zjesz to mięsko ze śmietnika.
Tygrys próbował ze mną negocjować, lecz ja nie podejmowałam
dyskusji. Posadziłam dziecko przy stole i jak gdyby nigdy nic zajęłam się
porządkowaniem garów w kuchni. Widziałam, jak pierwszy kęs zakłuł Tygrysa w
zęby, ale ponieważ z mojej strony nie było żadnej reakcji Tygrys na spokojnie
obgryzł całą kosteczkę. Na koniec jeszcze udało mi się oderwać troszkę kęsków i
podałam je dziecku. Po skończonym posiłku, tak odpaliłam do wciąż zaskoczonego
Tygryska:
- I tak oto Madziu, mamy już przećwiczone jedzenie mięska ze śmietnika!
Mam nadzieję, że było to pierwszy i ostatni raz i już nigdy nam się to nie
powtórzy. Co ty na to??
- Tak mamo!
- To dobrze! Teraz możesz iść się pobawić.
Tygrys poszedł się bawić, a ja mam nadzieję, że moja nowa lektura
pomoże mi wciągnąć moje dziecko do współpracy ze mną. Myślę, że mój taniec z
Tygryskiem na szkle powoli przerodzi się we wspaniałą współpracę, mimo, iż wciąż
Tygrys testuje granice…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz