Po chorobie Tygryska postanowiłam wywieźć go nad morze. Pani
wychowawczyni się zgodziła, zapisała nawet w zeszycie kontaktowym, jaki
materiał będzie obowiązywał dziecko po powrocie z wypoczynku… No tak, jest szkoła,
więc laba skończona. Tym razem trafił się grupon do hotelu Aurora w
Międzyzdrojach.
W sobotę rano wyruszyliśmy nad morze. (Pogoda… Zima roku
2013/2014 jest wyjątkowo łagodna. Piękny słoneczny dzień. Temperatura – plus 10
stopni Celsjusza.) Droga umykała nam szybko. Słuchaliśmy „Gry o tron”. Nie mam
pojęcia jak sobie radzi tata za kierownicą. My słuchając przenosimy się w inny
wymiar… A gdy padają słowa „ idzie zima” – powieki bezwiednie opadają. Niemniej
nasz wprawny kierowca dowiózł nas bezpiecznie do celu. Okazało się, że
mieszkamy w samym centrum kurortu. Ledwo przyjechaliśmy na miejsce to już
pognaliśmy na molo i na plażę. Tygrys kocha nasze morze. Nie zraża go zimno! Co
jakiś czas pytał:
- Kiedy wejdziemy do wody??
- Jak tylko się do tego przygotujemy!
- Mogę wejść dotąd?? (Tygrys pokazuje pas.)
- Po pas?? Dobrze! Jak dasz radę to dobrze! – Odpowiadam
zaskoczona zapędami mojego dziecka.
I rzeczywiście, od początku mieliśmy postanowienie, że
jeżeli tylko zdążymy, zanurzymy w Bałtyku nogi… Zobaczymy, czy nam się to uda???
To znaczy tato i Tygrys, bo mama, nawet za dopłatą do Bałtyku nie wchodzi,
nigdy, nawet jak z nieba leje się żar!
Obiadokolacja jest miedzy godziną 17 – 19. Uuuu… Trafiliśmy
na dobrą kuchnię. Chyba najlepszą jaką do tej pory jedliśmy nad naszym morzem.
Obżeramy się do granic możliwości. Do pełnych brzuszków dodajemy kolejnego
ptysia. Pyszne są!
Po kolacji idziemy na basen… Tygrysek nie może pływać, bawi
się z innymi dziećmi w brodziku. Wieczorem po kąpieli młócimy telewizor.
Skaczemy po kanałach w zasadzie niczego nie wybierając.
Niedziela…W niedzielę budzi nas telefon parę minut po
siódmej… Dodajemy sobie jeszcze pół godziny i wstajemy, bo „szkoda dnia”. Nawet
nie mogę zjeść do końca śniadania, bo tato nas popędza:
- Idziemy już?!
Wkurzyłam się! Ja przyjechałam tu wypocząć a nie biegać jak
pies z wywieszonym językiem! Nadyrdałam na niego! Mam nadzieję, że do końca
wyjazdu zwolni i trochę wypoczniemy. Może nie zobaczymy wszystkich atrakcji
okolicy, ale wypoczniemy!
Po nagadaniu tacie wyruszamy na spacer wzdłuż plaży. Dziś
chcemy zobaczyć z bliska wybrzeże klifowe. Zaopatrzyłam się w reklamówkę
pieczywa aby Madzia mogła pokarmić mewy. Tą niespodzianką sprawiłam jej ogromną
radość. Dziecko uwielbia jak ptaki łapią w powietrzu kęski bułki.
Sporo ludzi spacerowało wzdłuż wybrzeża. Na tym tle
wyróżniał się jednak mój Tygrysek! Wesoło
szczebiotał, wyławiał muszelki z wody, biegał w tę i z powrotem. Nic sobie nie
robił z przestróg, że zamoczy buty… Ręce miał lodowate, mankiety kurtki mokre,
buty pełne piachu – ale był w swoim żywiole! Jak tylko pojawiły się schody –
pierwszy na nie się wdrapał! Poczytaliśmy drogowskazy. Na Kawczej górze było
już jękniecie o jedzenie. Bułka zniknęła jak należy! Kolejną atrakcją miała być
zagroda żubrów. Niestety była zamknięta. W zamian poszliśmy zobaczyć byłe
stanowiska artyleryjskie na Białej Górze. Przez piękny bukowy las ścieżka wiodła
zakosami wokół pozostałości po dawnych urządzeniach. Kiedyś szkolili się tu
młodzi chłopcy, potem Niemcy bronili stąd wybrzeża. W zasadzie są to tylko
pozostałości po dawnych fortyfikacjach i bunkrach, ale widok na morze jest
przepiękny! W drodze powrotnej do hotelu
zwiedzamy gabinet figur woskowych. Nigdy w czymś takim nie byliśmy. Postacie
owszem są znane, ale nie są, albo inaczej, nie wyglądają jak prawdziwe. To taka
trochę ściema!
W hotelu czeka na nas kawa i ciasto… Brzuchy rosną… Na
obiadokolację trudno wybrać dla siebie danie. I to kusi, i to chciałoby się
zjeść! A desery… Dobrze, że jesteśmy tu tylko tydzień!
Po obiadokolacji Tygrys katuje skrzypce. Ostatnio nie
ćwiczył, więc pani poprosiła, aby zabrać nad morze instrument i na nim ćwiczyć.
W ten sposób wieczorami mamy koncert rzępolenia, choć czasami daje się słyszeć
jakiś fragment muzyki.
Po muzyce korzystamy z klubu. Tam gramy w bilard i… I gramy
w gry na Play Station! I to jak gramy! Wesoło! Jakiś tam ludek ledwo wyszedł,
trochę pokicał i stracił swoje życia. W wyścigach nie wzięliśmy udziału, bo
nasze auto nie wyjechało z boksu… Udało nam się uruchomić motocykle. Nikt z nas
nie wygrał wyścigu, ale emocji było co niemiara. Tygrysek kręcił padem, prawie
wpychał go w ekran. Tato ambitnie gonił peleton… A mama. Ta nie wyrabiała na
zakrętach i lądowała na barierce.
Poniedziałek… Po śniadaniu wybieramy się do Wisełki. Naszym
celem jest latarnia morska Kikut. Po drodze widzimy kierunkowskaz „Gosań”. Mały
kierownik wycieczki postanawia, że w dniu dzisiejszym to będzie nasz pierwszy
punkt programu. Zatrzymujemy auto i przez malownicze, stare lasy bukowe
wdrapujemy się na najwyższe klifowe wzniesienie w Polsce. Warto! Widok na
Zatokę Pomorską zapiera dech w piersiach! Dodatkowo wyjrzało słońce zza chmur!
Patrzymy z zachwytem na nasze morze. Piękne jest.
Po drodze do latarni zatrzymujemy się przy jeziorku Zatorek.
Chwilę kręcimy się po ścieżce przyrodniczej. Mamy dziś fuksa! Spotykamy
miejscowych, którzy podpowiadają nam drogę do latarni. Czarny szlak prowadzi
nad morze, zbaczamy z niego na czerwony i docieramy do latarni. OK! Miał to być
hit dzisiejszej wycieczki, ale okazał się taki sobie. Dobrze, że chociaż droga
do niego wiodła przez las, i to piękny las. Wracamy na szlak czarny i idziemy
nad morze… A tu… Tu dopiero odkryliśmy hicior dzisiejszego dnia. Piękną,
niemalże dziewiczą plażę! Jak tu pięknie! Cicho i spokojnie! Tygrys od razu
rzucił się do zbierania muszelek. W zasadzie można je tu zbierać pełnymi
garściami! Dziecko nazbierało pół reklamówki, niestety Madzia nie słuchała i
zbierała muszelki z małżami, potem cała reklamówka znalazła się w koszu. Nie
będę wspominać jak te „muszelki” pachniały po dwóch dniach pobytu w pokoju! Ale
wracajmy do plaży. Tak pięknej plaży dawno nie widzieliśmy! Nie chcieliśmy jej
opuszczać! Nasze plażowe brykanie przerwał deszcz! Szkoda. Droga do samochodu
była długa. Deszcz lał rzęsisty. Parasole odpoczywały w pokoju. W zasadzie
mokrzy wróciliśmy do hotelu. Ale banany na buzi mieć będziemy przez długie
tygodnie. Takiej plaży, takich zdjęć, takiej przygody z deszczem szybko się nie
zapomni!
Wtorek… Dziś wyruszamy zobaczyć kurort – Świnoujście. W
zasadzie kolejny grupon planuję upolować w tym właśnie mieście. Oczywiście
wyruszamy bez konkretnego planu podróży. Pierwszy postój robimy przy budowie
nowego gazo portu. Budowa jest ogromna a obok niej plaża. Piękna i szeroka.
Plaża pełna muszelek, meduz i pięknych widoków. Dodatkowo słońce jest dziś dla
nas łaskawe. Kolejny punkt wycieczki – to fort Gerharda. Zwiedzamy go. Tygrysa
interesują okopy, działa, ale najchętniej odpaliłby armatę. Potem zwiedzamy
latarnię morską. Najwyższą nad Bałtykiem. Madzia żwawo pędzi na górę po 308
schodach. Z góry podziwiamy pracujące portowe dźwigi, żurawie, statki, port,
morze i budowę gazo portu.
Do centrum miasta
udajemy się korzystając z promu. Przeprawa promowa dla Tygrysa stanowi
niesamowitą atrakcję! Szkoda, że tylko tak krótko trwa. Przez całą podróż
dziecko siedząc na skrzyni z pasami ratowniczymi obserwuje uważnie poszczególne
etapy pracy promu. A ja obserwuję poczynania mojego dziecka. Boję się aby z
jednej strony nie wypadło za burtę a z drugiej strony nie spadło do luku, gdzie
samochód stoi obok samochodu!
Po dotarciu do Promenady znajdujemy restaurację, w której
pani proponuje nam dorsza, ponoć dzisiaj w nocy złowiony! Pominę milczeniem
rachunek jaki przyszło nam zapłacić za trzy filety z dorsza, dwie porcje frytek
i jedną szklankę soku i kubek wrzątku… Po takim obiadku udajemy się na plażę. I
tu, ledwo się pojawiliśmy to łabędzie wyłowiły z tłumu naszego Tygryska,
opuściły morze i w te pędy przystąpiły do szturmowania dziecka. Widok był
przekomiczny! Tygrys nic nie miał! Łabędzie dosyć natarczywie domagały się
choćby kawałeczka czegokolwiek do jedzenia. Robiąc zdjęcia pilnowałam Tygrysa.
Łabędzie próbowały mnie postraszyć syczeniem, ale ja nic sobie z ich straszenia
mnie nie robiłam. Myślę, że Tygrys nawet sobie nie zdawał sprawy, że było
trochę niebezpiecznie, takie łabędzie, to nie potulne kaczuszki! Po plaży
wstąpiliśmy na deser. Zaskoczyła nas miła obsługa. Pani podpowiedziała, że
kupując ciastko i kawę zapłacimy mniej, wybrała najlepsze ciacho dla Tygryska.
Gdy wychodziliśmy, podeszła do mnie i spytała się czy może dać Madzi lizaczka… Normalnie dawno nie spotkałam tak milej
obsługi!
Wieczorem wróciliśmy na naszą obiadokolację… Znowu kucharz
zadbał wyśmienicie o nasze podniebienie.
Środa… Leje… Schowani pod parasolami zwiedzamy Międzyzdroje.
Snujemy się trochę tu, trochę tam. Zaglądamy do MDK, zaglądamy do Muzeum
Wolińskiego Parku Narodowego… Jest tu wystawa zwierząt żyjących na terenie
parku. Budynek jest nowoczesny, ekspozycja mizerna. Zwierzęta raczej
sfatygowane. Orzeł w wolierze raczej przygnębiony swoją niewolą… Dziś wszystko
jest takie smutne i ponure! Rozweselamy się kawą i ciastkami, po czym zapędzamy
Tygrysa do nauki. Idzie nam to opornie, ale cóż, nie nadrobimy potem
nieobecności Tygryska w szkole w kilka godzin. Koniec semestru zbliża się
wielkimi krokami i niebawem dziecko czeka kolejny sprawdzian z wiedzy. Jakoś do
Madzi nie dociera, że nie będzie miała taryfy ulgowej że chorowała, że była
wypocząć i nabrać odporności nad morzem!
W tym gruponie mamy też bony do SPA. Wszyscy z nich
korzystamy. Po kolacji Tygrysek ma masaż czekoladą. Całą rodziną uczestniczymy
w tym „baby SPA”. Tygrys czuje się wyjątkowo dopieszczony. I jest! Nawet od
obsługi dostaje do spróbowania czekolady z której zrobiono mazidło do wcierania
w skórę dziecka.
Czwartek… W Nowym
Roku czas znowu pędzi. Nasz pobyt zbliża się do końca. Poranek jest szaro-bury.
Na szczęście jest ciepło. Zanosi się na deszcz. W taką pogodę po śniadaniu
wybieramy się do żubrów. Pragniemy zobaczyć zagrodę pokazową hodowli tych
zwierząt. Płacimy za wstęp i wchodzimy do środka. Towarzyszy nam, ku uciesze
Tygryska, gruby – można powiedzieć – przeraźliwie gruby kot Maciuś. Żubry jak
żubry – leżą leniwe i się nie ruszają, jeleń – trochę lepiej na nas reaguje,
lania się pasie, orły tylko nas obserwują… Ale… Dzik! To było odkrycie! To
dopiero było widowisko! Pozornie nie było widać zwierząt na wybiegu. W pewnym
momencie poruszyła się „sterta liści”… nie sterta – zwierz! To był dzik! Wielki,
ogromny, włochaty! Powoli, węsząc zbliżył się do nas. Wciągał nozdrzami naszą
woń i czekał na jakiś smakołyk. Gdy go nie otrzymał, zaczął szukać pożywienia
ryjąc w ściółce. Zafascynowani oglądaliśmy tego zwierzaka. Tygrys chciał go
nawet dotknąć, ale nikt nie śmiał wyciagnięć w jego kierunku dłoni. Dzik budził
respekt. Zresztą, „dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły”.
Wracając do parkingu Tygrysek cały czas szczebiotał. Tym
razem wymyślał dowcipy i wymuszał aby z nich się śmiać! W lesie na wzgórzu
zatrzymaliśmy się aby spojrzeć na okopy. Tyle minęło lat po wojnie, a ślady po
walkach wciąż są widoczne na tym terenie.
Kolejny punkt wycieczki – Turkusowe Jezioro, pozostałość po
dawnej kopalni kredy. Szkoda, że pogoda nam dziś nie sprzyja. Kolor jeziora
jest raczej szarawy, niemniej zakątek jest szalenie urokliwy. Chwilę nacieszamy
oczy widokiem jeziorka i gnamy na Wzgórze Zielonka. Stąd rozpościera się przepiękny
widok – oczywiście gdy jest fantastyczna pogoda. Nam jednak w dniu dzisiejszym
aura nie sprzyja. We mgle nikną wysepki. Pejzaż jest szaro bury… Szkoda.
Wracamy nad morze. W drodze znowu natykamy się na ślady II Wojny Światowej –
wyrzutnię V3.
Ledwo tato zaparkował auto pod hotelem, już mama i Tygrysek
pędzą na molo. Tam naciągamy tatę na gofra i kawkę. Tutaj ptaki są tak
natarczywe, że prawie siadają na stoliku i wyżerają z talerza! Madzia ochoczo
dzieli się gofrem z wróblami. Potem idziemy na spacer wzdłuż brzegu morza. Po
spacerze idziemy do planetarium. Oglądamy film o naszym Układzie Słonecznym. W
zasadzie to planetarium to takie kino z ekranem w kształcie kopuły. Szczerze
mówiąc jestem tym nieco zawiedziona, ale Madzi się bardzo podobało!
Obiadokolacja… Uuuuu… Znowu kucharz przygotował obfitą
kolację! Znowu przepyszne desery. Nawet ciast nie spróbowaliśmy! Pal licho
dietę – trzy rodzaje deserów wpadają do naszych brzuszków! Ale żeby wszystkiego
spróbować to trzeba mieć ze dwa żołądki!
Po kolacji niewybrykany jeszcze Tygrys naciąga tatę na
„tyrolkę”. Szybko jednak wracają do pokoju. Nagle powiał wiatr i lunął deszcz.
Tygrys ma mokre nawet rajstopy. Po tej przygodzie zaganiamy dziecko do nauki… Wieczorem mały
skrzypek daje nam koncert.
Piątek… Jedną z atrakcji Wolińskiego Parku Narodowego jest
wybrzeże z głazami. Chcemy zobaczyć wypłukane z klifu głazy. Po śniadaniu
wyruszamy wzdłuż wybrzeża. Dziś wieje silny wiatr i lekko pada. Na plaży
rozkładam parasol, który po chwili traci swoją sprężystość. Jeden podmuch
wiatru i 4 druty złamane. Leje coraz mocniej, ale z przerwami. Początkowo
łudzimy się, że wiatr nas osuszy, ale w połowie drogi zawracamy. Trudno.
Wracamy do pokoju aby wysuszyć ubrania. Tygrysek siada do lekcji. Po godzinie
się przejaśnia, ubrania są suche i robimy kolejne podejście do wyprawy. Tym
razem się udało. Mocno wieje, ale nie pada. Idąc plażą karmimy mewy, podziwiamy
klif, docieramy do kamieni. Morze jest wzburzone, szare i groźne.
Sobota… Dlaczego na wakacjach czas tak szybko płynie???
Szkoda, że już koniec! Ale dziś los nam sprawił kilka fajnych niespodzianek.
Podczas śniadania Madzia i nowo poznana koleżanka wspaniale się bawiły w sali
zabaw a my z jej rodzicami ucięliśmy sobie swobodną pogawędkę przy kawce. Na
obiad mieliśmy zaproszenie do Szczecina, do poznanych ludzi kiedyś na
Sylwestra… Przed wyjazdem jeszcze poszliśmy pokąpać się w morzu. Tygrysek ani
myślał odpuścić kąpieli. „ I co z tego, że jest zimno! Obiecałaś! Idziemy się
kąpać!”.
Nim tato i Tygrysek weszli do morza spotkała nas najciekawsza
atrakcja tego pobytu: szutrowanie bursztynów! Nad brzegiem morza stali panowie
odpowiednio odziani i wyposażeni i szutrowali bursztyny. Pozwolili się nam
przyłączyć i zabawa się zaczęła! Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu! Wyławianie,
szukanie i znajdowanie bursztynu to prawdziwa frajda! Dla nas będą to
najciekawsze okazy! Znaleźliśmy całą garść. Każdy kawałek inny, każdy kawałek
piękny!
Po zabawie tato i Madzia weszli do morza… Brr… Tygrys miał i
tak już mokre nogi. Jako przodujący poszukiwacz cennego kruszcu nie raz wszedł
do wody zbyt głęboko i nie raz fala wlała mu trochę wody do buta. Ale byliśmy
na to przygotowani. Trzeba przyznać, że tak jak prędko Tygrysek pobiegł do wody
tak samo prędko z niej wyleciał! Ale skoro cały pobyt marudził o kąpieli, to
nie było zmiłuj się! Pobiegał z tatą boso po plaży i znowu do wody! I jakoś mu
przeszła ochota na pływanie w morzu. Tato wytrzymał do chwili, aż przestał czuć
palce! Brawo! Po figlach w wodzie pędem pobiegliśmy do hotelu aby się osuszyć,
zmienić obuwie, wymeldować i zrealizować bon na ostatnie ciasto i kawę.
Rozsiedliśmy się w restauracji, spojrzałam na telefon… Anka…
- To wy kawę pijecie?? My czekamy! Mamy kawę! Zostawcie to i
przyjeżdżajcie!
I znowu musieliśmy się spieszyć! Nawet na urlopie musimy
biegać! Pędem do auta, pędem do Szczecina! Tym razem nasza nawigacja nie
nawaliła i gładko zameldowaliśmy się pod domem znajomych. Po drodze, jadąc
przez centrum miasta wyjrzało piękne słońce zza chmur i cudownie oświetliło
miasto. Jak tu ładnie! Czyżby Szczecin był ładniejszy o Wrocka?? Zachwytu
dopełniły piękne domki w dzielnicy, gdzie ma dom Ania, jej fantastyczny dom,
piękne wnętrza, ciepło kominka, wspaniały obiad, kawa, ciacho… Szkoda tylko, że
musimy stąd jechać! Przyjedziemy tu, do Szczecina! Ania pokazała nam pokój, w
którym będziemy spać! Wszystko mamy! Brakuje nam tylko czasu, aby wyskrobać
kilka dni i dokładnie zwiedzić miasto, które nas w tak krótkim czasie
oczarowało.
Do domu wróciliśmy szczęśliwie…
Teraz przeglądamy setki zdjęć. Spogląda z nich dziecko
radosne, rumiane, skupione przy skrzypcach, brykające na plaży, wchodzące na
wszystko co się da. Tygrysek jest stworzony do takich wypadów. Ciekawa
jestem… Na jak długo wystarczy ta
tygodniowa zmiana klimatu??? Oby chociaż na dwa miesiące!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz